sobota, 6 lutego 2016

6.

5.12.2013r. (Zima) godz.16:00 Czwartek
W końcu doleciałem do lasu. Zaraz będzie się ściemniać, a ja muszę wydostać Emmę z tamtego zatęchłego więzienia, zanim Carpan na tyle się wkurzy i coś jej zrobi. Zaraz po wylądowaniu, zmieniłem się w wilka i pognałem do siostry. Kiedy mnie zobaczyła, natychmiast wstała i podbiegła do krat.
-Jack!-zawołała.
Mruknąłem cicho, po czym lekkim skinieniem łapy, pokazałem, aby odeszła parę kroków do tyłu. Zrozumiała od razu i odsunęła się. Ja natomiast przygotowałem się i zacząłem skakać na drewno, drapać je pazurami i podgryzać, lecz nic to nie dawało. Drewno było za grube i mocne. W ludzkiej formie, byłoby jeszcze gorzej. Lód też nic tu nie pomaga, a pogarsza sprawę. Łapy zaczęły już mnie boleć, ale nie mogłem się poddać. Nie dla osoby, dla której zdradziłem wszystkich, na których mi zależy-no oprócz Carpan'a. Kocham Emmę i muszę ją stąd wydostać, zanim tamci dowiedzą się, że tu jestem. Na drewnie zostawały lekkie ślady moich pazurów, lecz mało one dawały. Musiałbym tak drapać dobre parę godzin, zanim jedno puściło, a mam ich tam ze dwadzieścia. Nagle koło mojego pyska wbił się bumerang i złamał natychmiastowo jedną z krat. Odwróciłem głowę w tamtym kierunku i ujrzałem Strażników. Bumerang należał oczywiście do Zająca. Nie zrozumiałem co się tutaj dzieje. Po chwili Mikołaj zaczął podchodzić do mnie i Emmy i swoimi szczeblami przełamał kolejne deski. Co oni wyprawiają?! Wróżka również pomogła i przecinała skrzydłami resztę drewna jak piła mechaniczna. Po chwili kraty padły i przewróciły się na ziemię. Emma wybiegła z klatki jak najszybciej i wtuliła do mojego futra. Ciągle patrzyłem pytającym spojrzeniem na strażników, aż po chwili zmieniłem się w człowieka.
-Co wy tu robicie?-zapytałem skołowany.
-Przylecieliśmy ci pomóc. Pamiętasz? Mikołaj widzi wszystko. Wiem dlaczego wpuściłeś tamtych do naszej bazy. Nie dziwie ci się. Dla rodziny postąpiłbym tak samo. A po za tym. Zostawiłeś u nas laskę.-zaśmiał się i rzucił mi kij. Szybkim ruchem złapałem go.
-Yhym. I od tak mi wybaczyliście.-spojrzałem na nich podejrzliwie.
-A kto powiedział, że ci wybaczyliśmy!-zaśmiał się-Masz nam jeszcze parę spraw do wyjaśnienia.
-Ok, ale to jutro. Teraz weźcie Emmę i zajmijcie się nią na noc. Ja muszę biec do lasu. Zaraz będzie całkowicie ciemno.
-A co ty jaskółka jesteś? Będziesz dzieci komuś podrzucał? Lecisz z nami.
-A przemiana? Dziś czwartek. Nie wiem czy wiesz, ale w zimę od wtorku do piątku się przemieniam.
-I?
-No, co "i?". Nie kumasz? Ja wilk. W twojej bazie. Wilk potrzebuje przestrzeni. Ja również. Przecież rozwalę ci pół bazy!
-Dasz radę. Parę godzin temu też tam byłeś w ciele wilka, a jest cała.
-No ale...
-Żadnych mi tu "ale"! Lecisz z nami i koniec kropka, a jak będziesz stawiał opór to kaganiec na pysk i smycz. Zrozumiano!
Na samo słowo "kaganiec" wzdrygnąłem. To koszmar każdego psa. Aż mnie ciarki przeszły.
-No dobra, dobra. Zrozumiałem...Ale jak ci zdemoluje fabrykę, to żeby potem nie było.
-Umowa stoi!-zaśmiał się głośno, po czym ruszył w stronę sani.
* * *
No i dolecieliśmy. Zbliżała się już godzina 18 i zaczęło się powoli ściemniać. Do przemiany dojdzie za jakieś około pół godziny, nie więcej. Różnie to bywa. Po drodze odwieźliśmy jeszcze Ząbka, Piaska i Kangura do domów. Miko zaparkował sanie, po czym wszyscy udaliśmy się na górę windą. Kiedy byliśmy już na korytarzu, poczułem na swojej skórze lekkie mrowienie. Coraz mniej czasu do przemiany.
-North, może ja jednak pójdę na zewnątrz? Zdążę dolecieć do jakiegoś lasu i...
-Jack, uspokój się. Nie masz się czym denerwować. Przemienisz się, położysz i zaśniesz. Koniec.
-Myślisz, że to takie proste. Kiedy zmieniam się w wilka przypływa mi duża dawka adrenaliny. Często nie śpię całe noce. Naprawdę chcesz mnie pilnować całą noc? Nie jestem psem kanapowym. Nie jestem przyzwyczajony do bycia w budynku podczas przemiany.
-To się przyzwyczaisz. Jack, masz młodszą siostrę i musisz nauczyć się odpowiedzialności.
-Jestem odpowiedzialny!
-No to zostań tutaj.
-Yhhh.-mruknąłem.
-Jack, a jak to jest zamieniać się w wilka?-usłyszałem Emmę.
-Emm, no trudno to opisać. A dlaczego pytasz?
-No bo skoro niedługo mam również się przemieniać, to chciałabym wiedzieć.
-Niestety, ale z początku to trochę boli. Ale spokojnie, będę przy tobie.
-Obiecujesz?
-Obiecuje.
-No dobra, dzieciaki. Do puki jeszcze możesz Jack, przyszykuj Emmę do snu.
-Yhym. Chodź.-wziąłem siostrę za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju,

Tam dałem jej jedną ze swoich T-shirtów. Był trochę przy duży, ale nic innego nie mam. Skąd mogłem wiedzieć, że ona jeszcze żyje. Pomogłem się jej przebrać i położyć wygodnie na łóżku. Kiedy oboje mieliśmy już pewność, że wszystko już ok, poczułem silne drgawki na całym ciele.
-Jack, co się dzieje!?-zapytała lekko przestraszona.
-Spokojnie. To tylko przemiana. Nie bój się.-powiedziałem, aby się uspokoiła i stanąłem na czworaka.

Tradycyjnie, kości zmieniły swój kształt, skórę obrosło futro, a ludzki głos zastąpił psi. Jedynie oczy zostały takie, jak zawsze.
-Już?-zapytała ciągle przyglądająca mi się Emma.

Kiwnąłem łbem na "tak". Mała spojrzała na mnie z lekką ulgą, po czym dodała:
-Położysz się ze mną? Boje się.-powiedziała trochę smutna.

Spojrzałem tęskno na drzwi. Otwarte. Prowadzące do większych pomieszczeń, gdzie mógłbym się wybiegać i wyładować nadmiar energii. Następnie pokierowałem wzrok na siostrę. Przestraszona. Smutna. Niestety, ale miłość zwyciężyła tą walkę o wolność i wskoczyłem na łóżko. Przyznam, dziwne uczucie. Pierwszy raz w ciele wilka leże czy tam stoję na jakimś meblu. Nawet przyjemne. Ułożyłem się wygodnie u stóp Emmy i udałem że śpię. Ona również zrobiła to samo i po paru minutach czekania, jej oddech stał się lekki i spokojny. Zasnęła. Wpatrzyłem się w nią. Teraz wszystko jest dla mnie czarno-białe, ale... Kiedy miałem już 100% pewności,że śpi, zgrabnie zeskoczyłem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Od razu lepiej. No przynajmniej trochę. Wolałbym być teraz w lesie. Z przyzwyczajenia. Zacząłem sobie chodzić po korytarzu. Za mało tu miejsca! Potrzebuje przestrzeni! Zacząłem biec. Nawet się nie zastanawiałem gdzie. Wyobraziłem sobie cudowny las. Wszędzie drzewa, mech, zieleń, zwierzyna. Przeskakiwałem przez nieistniejące kłody i przebiegałem koło nierealnych drzew i krzaków. Byłem szczęśliwy. Samotny wilk, to najlepsze co może być! Jednak po chwili w coś walnąłem. Cały obraz cudownego lasu znikł, a przede mną pojawił się wielki futrzak. Yeti. Zaczął coś gadać niezrozumiałego w swoim języku, po czym lekko spanikowany, zaczął nawoływać inne futrzaki. North chyba zapomniał ich powiadomić o wilczym współlokatorze. Przestraszony zacząłem uciekać w drugą stronę, omijając przeszkadzające elfy, który uciekały w panice przede mną.
-North!-nawoływałem go, szczekając, lecz nadal nigdzie go nie widziałem.

Biegłem cały czas przed siebie, licząc na to, że włochacze w końcu się zmęczą i zostawią mnie w spokoju. Te jednak zaczęły dorównywać mi w biegu. Kończyła mi się droga. W ramach ostateczności, zawyłem najgłośniej jak potrafiłem (czyli "ała, moje uszy!!!") i przyśpieszyłem tempo. Nagle jeden z Yeti rzucił przede mną jakąś drewnianą zabawką i niestety, nie zdążyłem jej wyminąć. Z powodu uderzenia, zrobiłem fikołka i poturlałem się kawałek dalej. Znalazłem się na balkoniku, z którego obserwujemy światełka z repliki kuli ziemskiej. Spróbowałem wstać, kiedy poczułem silny ból. Ała! Moja łapa! Chyba złamana. Popatrzyłem przerażony na włochate potwory. Gdybym nie to, że leże jako przyszła ofiara Yeti, to śmiałbym się w niebo głosy z włochacza, trzymającego kochaną szpachelkę i wałek. Uuu! Ale straszne (sarkazm). Wtedy zauważyłem zbliżającego się Phila. Miał w łapach coś w rodzaju maczugi. Serio, zostanę zatłuczony przez niego? Po prostu świetnie! Położyłem łeb na ziemi, dając tym znak, że się poddaje i żeby już to kończył. Włochacz uniósł swą broń nad głowę i już miał uderzyć, kiedy usłyszeliśmy głos.
-Co się tu dzieje?!-to North!
-Wawa-bu-wawa- zabełgotał Phil
-I co z tego, że to wilk!? Jack'a nie poznajesz?
-Właśnie! -szczeknąłem.

Miko podszedł do mnie.
-Nic ci nie jest?-uklęknął przy mnie.

I tak nie zrozumie co do niego mówię, więc nie głośno zaskomlałem, poruszając lekko łapą. North położył na niej rękę i z mojego syknięcia wywnioskował:
-Jest złamana. Muszę ci ją dopatrzeć. Strasznie cię przepraszam. Zapomniałem powiadomić ich, sam wiesz o czym. Dobra, chodź, pomogę ci.

Siwobrody wyprostował się, po czym wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju medycznego, czyli szpitala dla elfów, którym często zdarzają się wypadki przez ich niezdarność i głupotę. North położył mnie na łóżku dla pacjentów i podszedł do szafek. Na początku dał mi jakiś lek przeciwbólowy, a następnie usztywnił i zabandażował ranną łapę. I cacy. Już prawie nie boli. Zeskoczyłem z łóżka i podszedłem do drzwi. Kurczę! Zamknięte. Zacząłem w nie drapać, dając tym znak, żeby ktoś mnie wypuścił.
-A ty dokąd?

Łbem wskazałem, że na korytarz.
-Może byś się już położył spać? Łapa powinna odpocząć.

Westchnąłem cicho i spojrzałem na łapę. Jeszcze trochę boli. No dobra. Niech mu będzie. Kiwnąłem łbem, na znak że się zgadzam. North otworzył mi drzwi, a ja wyszedłem i udałem się do swojego pokoju. Tam wskoczyłem na kanapę i zasnąłem.

niedziela, 31 stycznia 2016

One Part

Witam swoją małą, ale kochaną watahę. Niestety, bardzo mało wilczków odwiedza tego bloga, ale ostrzegam! Nie poddam się! Może uda mi się przyciągnąć paru czytelników. A teraz zapraszam na One-parta. Nie będzie nawiązywał zbytnio do fabuły tego bloga, ale następne obiecuje, że będą. Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania.

========================================================================

***
-Kocham cię.-oznajmiłam, przytulona do niego
-Ja ciebie bardziej.
-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.
-Daje ci moje słowo. A ty obiecaj mi, że nie ważne co będzie, będziesz silna.
-Obiecuje. Tylko, postaraj się, abym nie musiała, dobrze?

***
On się pierwszy odezwie, czy ja mam to zrobić? Siedzi w tej ciszy już od 5 minut. Dłużej już nie wytrzymam! Zaraz mu chyba oszronię te jego brązowe włosy. I te kochane, piwne oczka.
-Nie wytrzymasz dłużej, prawda?-odezwał się, nawet na nie nie patrząc.
-Skąd to wiesz?-zapytałam lekko zaskoczona.
-Bo cię za dobrze znam? Nie. Bo cię za bardzo kocham? Owszem.-uśmiechnął się.
-Ja ciebie też za bardzo kocham...cokolwiek to znaczy.-położyłam głowę na jego ramieniu.
-A to znaczy, że wiem, że chce ci się czegoś słodkiego. Co powiesz na spacer, do cukierni?
-Z przyjemnością. Przy okazji zobaczę, co tam u poddanych.
-Widzisz, tylko ja mam takie genialne pomysły.-oznajmił, po czy cmoknął mnie we włosy.
-Wiem, kochanie.-powiedziałam, po czym uniosłam głowę i namiętnie ucałowałam jego usta. Odwzajemnił pocałunek.
-Świata po za tobą nie widzę, wiesz?-oznajmił słodko, po przerwaniu pocałunku.
-Ja również.-powiedziałam, po czym go przytuliłam.-Kocham cię, najbardziej na świecie.
-Ja ciebie jeszcze bardziej.

***
Przechodziliśmy rynkiem. Wszędzie pełno wesołych dzieci i pilnujących ich dorosłych. Wszyscy kłaniali się mi i witali. W końcu jestem królową. Niestety, ale na niego nie zwracali szczególnej uwagi. Jest popularny w tym mieście, ale uważają, że to niestosowne, żeby królowa spotykała się ze zwykłym wieśniakiem. Mnie to nie przeszkadza. Mogłabym dla niego wskoczyć w ogień. Kocham go ponad życie! Ale wracając. Kraj którym władam jest dobrze rozwinięty technologicznie. Cóż. Najlepiej na świecie. Mamy bardzo dobry arsenał broni. Od laserowych pistoletów po bomby, które wyparowują ludzi w ich zasięgu. Dobra, nawet nie chce o tym myśleć. Nie lubię wojen i tym podobnych. Po chwili doszliśmy do cukierni. Stanęliśmy w kolejce, chodź ludzie którzy tam byli, zachęcali nas, abyśmy to my pierwsi zostali obsłużeni. Odmówiliśmy jednak. Popatrzyliśmy na wszystkie będące tam smakołyki.
-Hmm, co powiesz na muffina? Albo ptysia? Faworki? Albo weźmy to wszystko!-zaśmiał się.
-Chcesz żebym była gruba?-uśmiechnęłam się.
-Gruba, nie gruba. Ważne, że moja.-powiedział, po czym złożył mi buziaka na policzku.

Wtem do sklepu wszedł również inny klient. Nie zwróciłam na niego zbytniej uwagi. Skupiłam się bardziej na tym, co będziemy robić po wyjściu z cukierni. Może udamy się do portu? Albo do stadniny! Kochamy tam przebywać. Każde z nas ma własnego konia. Mój jest białej maści. Nazywa się Lilia. Jego zaś, jest kasztanowy z białą łatką na nosie, przypominającą serce. Nazwał go Lotos. Nie wiem dlaczego tak. Uważał, że go niego pasuje i koniec. Często jeździmy na nich na wycieczki. Jest wtedy tak romantycznie. Merida nauczyła nas na nich jeździć, a Czkawka je oswoić. To nasi przyjaciele. Często do nas wpadają. No dobra, ale wracając. Jakaś kobieta właśnie skończyła zamawiać to co jej było potrzeba i wyszła ze sklepu. Odprowadziłam ją wzrokiem. Miałam już podejść i zacząć zamawiać, kiedy coś, a raczej ktoś złapał mnie od tyłu i przyłożył nóż do gardła. Zaczęłam się szarpać.
-Zostaw mnie!-wrzasnęłam.
-Puść ją!-usłyszałam głos mojego ukochanego.
-Uciekaj stąd chłopczyku, albo pożałujesz!-czy to był głos Hans'a?
-Hans?!-krzyknęłam przerażona.
-Witaj złociutka.-odezwał się, po czym poluźnił uścisk. Mogłam wtedy spokojnie odejść od niego parę kroków, lecz ciągle miał wymierzony nóż w moją stronę.
-Przecież zostałeś uwięziony! Twoi bracia mnie o tym powiadomili!
-Uciekłem. Chce zemsty! Ojciec się mnie wyrzekł, przez ciebie i twoją głupią siostrę! Zostałem skazany na wygnanie, ale przed karą jaka miała mnie spotkać, udało mi się uciec! Teraz, za to wszystko pożałujesz!

Hans już miał dźgnąć mnie nożem, kiedy chłopak z którym tu przybyłam, rzucił się na niego.
-Elsa, uciekaj!!!-wrzasnął, przygwożdżając rudego do podłogi.
-Nie zostawię cię! Nie z nim!
-Dam radę! Uciekaj!!-krzyknął i starał się utrzymać go jak najdłużej w bezruchu. -Powiedziałem, uciekaj!!!

Nie wiedziałam co robić. Stałam sztywno i przyglądałam się bijącym chłopakom. Po chwili, poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę i wyciąga z cukierni. Strażnicy.
-Nie!!! Pomóżcie mu!!!-krzyknąłem do nich, zaraz po tym, jak znalazłam się za szklanymi drzwiami sklepu.
-Wasza Wysokość, reszta straży zaraz tu przybędzie i mu pomogą.
-Ale on zaraz nie wytrzyma!
-Robimy wszystko co w naszej mocy.-oznajmił, jakby nic strasznego się nie działo. Przecież mój chłopak, zaraz padnie trupem!

Wtem, z torby której wcześniej nie zauważyłam u Hans'a wypadło coś, co wyglądem przypominało minę. Przyjrzałam się jej dokładniej. Czerwona żaróweczka świeciła się co dwie sekundy. Jest włączone odliczanie. 10 sekund. Spojrzałam na ładunek raz jeszcze. O nie!  GS-98 (ładunek wybuchowy, który wyparowuje ludzi). Krzyczałam do brązowowłosego, aby uciekał, lecz nie usłyszał. Miałam już do niego biec, lecz strażnicy zablokowali mi przejście.
-To zaraz wybuchnie!!!-wydarłam się i dopiero wtedy zobaczyłam, że chłopak patrzy w moją stronę.

Bomba wybuchnie za 3...2...1...I wtedy czas zwolnił. Bomba wybuchła. Widziałam jak Hans rozpływa się kawałek po kawałku. Spojrzałam na brązowowłosego. Patrzył na mnie. Cały czas. Jednak po chwili również znikł jak rudowłosy.
-JACK!!!-krzyknęłam przerażona.

Po chwili fala uderzeniowa, zbiła szklane okna i drzwi cukierni i uderzyła w przechodniów, strażników i mnie. Odleciałam parę metrów do tyłu. Uderzyłam o ścianę, ale nic poważnego mi się nie stało. Leżałam tak przez chwilkę. W końcu odzyskałam świadomość. Rozejrzałam się wokół. Wszędzie unosił się kurz. Zauważyłam paru strażników, podnoszących się z ziemi i zaniepokojonych mieszkańców, którzy nie byli w strefie wybuchu. Zaraz, Wybuch! Jack! Szybko wstałam, przez co zakręciło mi się trochę w głowie i pobiegłam w stronę zdemolowanej cukierni. Zaczęłam szukać chłopaka, nawołując jego imię z nadzieją, że cudem to przeżył. Jednak nie znalazłam go. Na podłodze leżał jakiś proch, który nie przypominał kurzu. Dotarło do mnie. Uklęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. On nie żyje. A ten proch to mieszanka spopielonych kości jego i Hans'a. Uratował mnie. Dlaczego? Dlaczego to ja nie zginęłam. Dlaczego to on musiał tam być. To mnie Hans chciał zabić. Nie mogłam powstrzymać łez. Wpadłam w histerię. To ja mam lodowe moce. Mogłam sobie poradzić z takim wybuchem. A on? Zwyczajny chłopak? Nie miał szans. Łzy zaczęły spływać mi do ust. Czułam ich słony smak. Z całego tego smutku, w królestwie zaczął padać, wywołany przeze mnie śnieg, a jest środek lata. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Jeszcze godzinę temu, siedzieliśmy na kanapie w zamku i się całowaliśmy. A teraz? Zostałam sama. Oczywiście, mam jeszcze siostrę-Annę, paru przyjaciół, lecz on był dla mnie całym światem. Gdybym mogła odwrócić czas. Zrobiłabym wszystko, abym to ja zginęła, a on przeżył. Tak bardzo go kochałam. Obiecał mi, że mnie nie zostawi.

***
-Kocham cię.-oznajmiłam, przytulona do niego
-Ja ciebie bardziej.
-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.
-Daje ci moje słowo. A ty obiecaj mi, że nie ważne co będzie, będziesz silna.
-Obiecuje. Tylko, postaraj się, abym nie musiała, dobrze?

Nie tak dawno wypowiadaliśmy te słowa. Obiecał mi, że zawsze będzie ze mną. A teraz go nie ma. Obiecałam mu, że będę silna, lecz nie potrafię. Nie mogę się z tym pogodzić. Oparta o drzwi w swoim pokoju, wypłakuje kolejne łzy. Nie wierze w to. On musi żyć. Nie mógł mnie tak zostawić. Kocham go. A raczej kochałam. W pokoju panował chaos. Biurko przewrócone, pościel z łóżka na podłodze, obrazy które wisiały na ścianach, leżały potłuczone i podarte na ziemi, z szafy dalej wysypywały się ubrania. Dodatkowo wszystko oszronione. Nie panowałam nad emocjami. Smutek. Złość. Strach. Nienawiść. Ból. Wszystko naraz. Nie wiedziałam co robić.
-Elsa, jesteś tam?-usłyszałam smutny głos siostry za drzwiami.
-Zostaw mnie.-powiedziałam zapłakana. Oczy miałam już popuchnięte od ciągłego płaczu.
-Mogę wejść?-zapytała, lecz nie usłyszała odpowiedzi. Postanowiła, jednak sama, że wejdzie i tak zrobiła.

Nie chciałam, żeby widziała mnie w takim stanie. Ta jednak, podeszła do mnie i przytuliła.
-Tak mi przykro.-powiedziała, również płacząc. Anna znała dobrze Jack'a. Byli przyjaciółmi.
-Dlaczego on mnie zostawił?-zapytałam niezrozumiale.
-Uratował cię. Poświęcił się z miłości do ciebie.
-Ale ja też go kocham. Najbardziej na świecie. Dlaczego więc, to ja nie zginęłam?
-Bo byłaś dla niego całym światem. Tak jak on dla ciebie.
-Ja chce do Jack'a, Anna.-powiedziałam jak dziecko.
-On nie żyje, Elsa.

***
Kiedy patrzę w twe oczy zabłąkane 
Szukających tego co nam zakazane 
Uświadamiam sobie jak wielkie uczucie  
Wciąż pielęgnuje patrząc na ciebie skrycie  
Choć twa osoba rozbiegane myśli ma 
To mego ciała, a nie duszy się trzyma 
Pokazujesz jak wielce kochać potrafisz 
Ja myślą odległą czuje jak mnie ranisz 
Me uczucie zazdrości mówi za siebie 
Ja czynem bezmyślności tak ranię ciebie 
Twoją obecnością swe wnętrze wzbogacę 
A będąc sam wciąż myślę że cię stracę 
Dlaczego tak się dzieje w mojej głowie 
Tyle niepewności siedzi w twej osobie 
Myśli me błądzą najgorsze wymyślają 
A pary i tak swe życie układają 
Niekonieczne me obawy-- Kochamy się 
I nim zdążę cię stracić--Ożenimy się 
Będziemy żyli w szczęściu i miłości 
Razem dzieląc te wszystkie wspólne radości 
Okazując sobie pełne zrozumienie 
Dotrwamy starości mając to marzenie 
Gdy czas końca nadejdzie--się położymy 
Patrząc w oczy kochając się--umrzemy 
Pochowają nas w grobowcu rodzinnym 
Do nieba pójdziemy będąc niewinnymi 
Nasze szczęście wciąż będzie trwało w niebie 
Moje na pewno--wciąż będę Kochał Ciebie!

Miesiąc temu, ten wiersz płynął z jego ust. Teraz ta ja szeptem recytuje go przy jego grobie. Są ze mną Czkawka-najlepszy przyjaciel Jack'a, Merida-moja najlepsza przyjaciółka, i Anna. Parę godzin temu odbyła się ceremonia pogrzebowa na cześć Jack'a. Nie mogę cię pozbierać. Wciąż patrzę na wielki głaz w którym wygrawerowane jest: 

                                                                      "Jack Frost
                                                                      (1812-1831)
                                                          Nie ważne jak daleko od siebie,
                                                           Ja zawsze będę kochać ciebie"

Na jego pogrzeb przyszło całe królestwo. Ze śledztwa wynikło, że Hans chciał najpierw zabić mnie, a następnie całe królestwo, razem z sobą. Jednak podczas jego walki z Jack'iem, niechcący przestawił bombę na mniejszy promień uderzenia. Dlatego żyjemy. Dzięki Jack'owi. Ale co z tego, skoro wolałabym teraz umrzeć, niż żyć bez niego. Jednak nie mogę. Byłam z tym u psychologa królewskiego. Zrozumiałam, że jeśli umrę, to nic to nie polepszy. Jack zginął dla mnie i niesprawiedliwe  byłoby, gdyby jego śmierć poszła na marne, skoro i ja zginę. Przecież o to mu chodziło. Abym żyła. Nie chciał by tego. I nie zrobię mu w ten sposób krzywdy. Nawet teraz czuje jego obecność. Czuje, że jest przy mnie. Że klęczy przy mnie i stara pocieszyć. Jednak ja chce go widzieć. Chce go słyszeć. Chce go czuć! I wtedy naprawdę poczułam dotyk na ramieniu. Jednak, była to zimna ręka Czkawki. Widać było po nim, że płakał. Tak jak każdy. 
-Elsa, chodźmy już. Zaczyna się ściemniać.-oznajmił cicho.
-Ale ją nie chce. Chce być tu z nim.-zapłakałam.
-I chcesz być chora? Jack by tego nie chciał.-oznajmiła Merida.
-Skąd możesz wiedzieć czego by chciał! On nie żyje!!-wrzasnęłam, pokrywając mały kawałek ziemi szronem. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać i skulona upadłam na trawę.

Po chwili poczułam jak czyjeś ręce oplotły moje ciało i dały dużo ciepła. Tak bardzo chciałabym, aby były to ręce Jack'a.
-Ciii. Nie płacz. To i tak nic nie pomoże.-oznajmił smutno Czkawka i pomógł mi wstać.
-Chodźcie do zamku. Przenocujecie tam z nami.-oznajmiła smutno Anna.
-Dobrze.-powiedział Czkawka i pomógł mi dojść, aż do swojego pokoju.

***
Nie mogłam przestać myśleć o ostatnich dniach. Nadal jestem wstrząśnięta tymi wszystkimi wydarzeniami. I nadal nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę Jack'a. Wgapiona tęskno w puste krzesło na przeciwko, na którym zawsze siedział, dłubałam tłuczone ziemniaki. W Jadalni siedzieli również Czkawka, Merida i Anna, którzy też mało angażowali się w zjedzeniu kolacji. Cała trójka trochę lepiej przyjęła śmierć Jack'a. Znaczy się, szybciej się z tym pogodzili. Pocieszają mnie, ale niezbyt im się to udaje. Nie mogę przestać myślę o tej tragedii, a muszę władać królestwem. Robi to na razie rada, lecz nie może ciągnąć się to w nieskończoność. Kiedyś w końcu muszę wrócić. I wtem nagle, coś mi się przypomniało:
-Dziś 16 lipca...Urodziny Jack'a.-zadrgała mi warga.
-Wiemy. Przykro nam Elsa. Jak chcesz, możemy do niego pójść.-zaproponowała Ania.
-Byłam dziś u niego sześć razy. Nie chce go męczyć.-powiedziałam, jakby dalej żył.
-Może chcesz iść na spacer?-zaproponowała Merida.
-Pójdę...Tylko sama, dobrze? Muszę sobie to wszystko poukładać.
-Jesteś pewna, że...-zaczął Czkawka.
-Tak. Dam sobie radę.-wymusiłam uśmiech.-Wrócę przed dziewiątą.-dodałam po chwili i wyszłam z Jadalni.

***
Stajnia. Często przychodziłam tu z Jack'iem. Podeszłam do zagrody ze swoim koniem. Zwierze podeszło do mnie i wystawiło głowę za bramy. Pogłaskałam kochaną klacz po głowie. Ta cichutko parsknęła i kiwnęła głową w kierunku zagrody na przeciw. Spojrzałam w tamtym kierunku i przeczytałam tabliczkę. "Lotos". Podeszłam powoli do jego wybiegu. Koń błyskawicznie podszedł do mnie. Zauważyłam po nim, że miał wielką nadzieje, że jest za mną Jack. Zwierzak również tą przeżywa.

-Jak go nazwiesz?-zapytałam.
-Lotos.-uśmiechnął się i zgarnął z oczu swoje brązowe włosy.
-Lotos? Dlaczego tak?-zapytałam.
-Bo będzie mi się kojarzyć z tobą.
-Tak? A w jaki sposób?-spojrzałam na niego uwodzicielsko.
-Lotos to najpiękniejszy kwiat na świecie.
-A jaki to ma związek ze mną?
-A taki, że ty jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.-powiedział, po czym mnie pocałował.

W oczach znów zebrały mi się łzy. Przetarłam je szybko dłonią i wyszłam ze stajni. Spojrzałam na księżyc. Wielki i jasny. Dziś pełnia. Rozejrzałam się wokół. Zanim weszłam do stajni było jeszcze trochę jasno, a teraz całkowicie ciemno. Tylko srebrna tarcza na niebie oświetlała mi drogę. Ile więc siedziałam u koni? Rozglądałam się tak jeszcze chwilkę, kiedy mój wzrok zatrzymał się na lesie. Zamyśliłam się przez chwilę, po czym udałam w tamtą stronę.

***
Przechodząc pomiędzy drzewami, słyszałam huczące sowy. Trochę się bałam, ale musiałam iść w to jedno, wyjątkowe miejsce. Jezioro. To tu go poznałam. I to tu mi pierwszy raz pomógł.

Byłam przerażona. Nie wiedziałam co robić. Nawet tu dało usłyszeć wycie wilków. Zamroziłam szybko wodę i wybiegłam na środek jeziora. Tu raczej będę po części bezpieczna. Przerażona skuliłam się i czekałam na jakikolwiek cud. I wtedy usłyszałam męski głos:
-Zgubiłaś się, prawda?-odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Był to wysoki brunet. Chyba wieśniak z królestwa moich rodziców.
-Czemu tak myślisz?-wytarłam łzy z policzka.
-Cóż, nie co dzień widzi się siedemnastoletnią dziewczynę, w nocy, płaczącą...ciągnąć tak, dalej, czy zrozumiałaś?-zaśmiał się.
-Nie potrzeba. Jestem w tym lesie pierwszy raz.-wytłumaczyłam się.
-A tak to gdzie przebywasz? W zamku?-zakpił.
-A żebyś wiedział. A właśnie, proszę mi wybaczyć. Jestem księżniczka Elza.
-Księżniczka?! Wybacz wasza wysokość. Nie poznałem.-pokłonił mi się.
-Nie, proszę, wstań. Nie lubię, jak traktują mnie jak królową. Traktuj mnie jak zwyczajną dziewczynę, dobrze?
-Jak sobie życzysz. A właśnie. Ja nazywam się Jack.-przedstawił się.
-Miło mi cię poznać.-uśmiechnęłam się. Wydał mi się miły.
-Przepraszam, jeśli cię urażę, ale jak to zrobiłaś? Znaczy się, to jezioro przed chwilą było cieczą, a teraz to lód.
-Wie to tylko rodzina królewska, ale zdradzę ci, ponieważ nie lubię sekretów. Mam lodowe moce. Od urodzenia.
-Łał. Są cudowne.-uśmiechnął się szczerze.-Jest już późno. Chodź odprowadzę cię.
-Dziękuje, Jack. 

Wszystkie wspomnienia z nim uderzały we mnie z prędkością dźwięku. Co chwila przed oczami miałam inny obraz. Od poznania go do jego śmierci.

-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.

Jednak ze wszystkich wypowiedzianych słów, te plątały mi się w głowie najbardziej. W końcu doszłam na miejsce. Dawno tu nie byłam. Księżyc oświecił swoim blaskiem wodę, co nadało temu miejscu jeszcze większego uroku. Popatrzyłam na ciecz, po czym niepewnie postawiłam na niej nogę. Tradycyjnie tafla zamarzła, a ja stawiałam kolejne kroki. Po chwili całe jezioro skuł lód. Wyszłam na sam jego środek i usiadłam. Popatrzyłam na tarczę księżyca. Piękny. Tak bardzo kojarzył mi się z Jack'iem. Prawie, że codziennie obserwowaliśmy go wieczorem. Uważał, że jest tak magiczny jak ja. Zawsze na te słowa się rumieniłam. Teraz przyprawiały mnie o ukłucie w sercu. Z tej tęsknoty stworzyłam nad swoją dłonią śnieżną podobiznę twarzy Jack'a. W oczach zaczęły zbierać mi się łzy. Wypuściłam jedną, lecz następne powstrzymałam. Gdyby był tylko jakiś sposób, na ożywienie go...I wtedy w głowie narodził mi się pomysł. Był szalony, lecz mógł zadziałać. Szybko wstałam i popatrzyłam na swoje ręce. Oby zadziałało, błagam! W wodzie, pod lodową taflą, zaczęłam tworzyć śnieżną postać. Kształtem przypominała człowieka. Następnie nadałam mu wyraźniejsze kształty i rysy twarzy. Moje dzieło, wyglądało jak śnieżny posąg Jack'a. I po części nim był. Sprawdziłam, czy żaden element jego twarzy i reszty był dobry. Kiedy miałam pewność, że tak, skupiłam w sobie całą siłę i śnieg zamienił się w skórę i kości. Stworzyłam człowieka. Stworzyłam Jack'a. Przesłałam mu jeszcze wszystkie nasze wspomnienia, aby wiedział kim jestem i kim jest on. Następnie, dałam mu życie. Zauważyłam, że otworzył trochę oczy. Żyje. On żyje! Zaczęłam go unosić do góry, aby się przypadkiem nie utopił. Zaraz po tym, jak zbliżył się do lodu, zaczął on pękać i wypuścił go z wody. Jack zaczął głośno oddychać i unosić się dzięki mnie nad ziemią. Nie zauważył mnie jeszcze i może tak będzie lepiej. Nie powiem mu, że go stworzyłam. Zostawię to jako tajemnice. Po chwili opuściłam go i dałam swobodę ruchu. Nie wierze, że on tu jest. Wiem, że to tak naprawdę nie on, ale co za różnica! Mam Jack'a przy sobie! Jeszcze zanim zdążył sobie wszystko ułożyć, co się tu stało, zaczęłam biec w jego stronę, nawołując jego imię. Wtedy się odwrócił i uśmiechnął niepewnie do mnie. Wpadłam w jego objęcia i zapłakałam.
-Hej, księżniczko. Czemu płaczesz?-zapytał swoim słodkim głosem.
-Ty żyjesz.-wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy.
-No właśnie, to miało być kolejne pytanie. Dlaczego, ja żyje? Co się właściwie stało? Pamiętam, że biłem się z Hans'em, a potem nastąpił wybuch. Więc jakim cudem, ja tu jestem?-popatrzył na mnie niezrozumiale.
-Nie pamiętasz? Parę sekund przed wybuchem schroniłeś się za ladą i przeżyłeś. Tylko wpadłeś w chwilową śpiączkę. -skłamałam.
-A co robię tutaj?-rozejrzał się.
-Przyniosłam cię tu ze strażą, która już wróciła do zamku. Miałam nadzieje, że jak tu wrócisz, to się obudzisz. I podziałało.
-I jeszcze jedno pytanko. Dlaczego moje włosy są białe?!-zaskoczony chwycił jeden z kosmyków i zrobił lekkiego zeza, aby móc lepiej go obejrzeć.

Faktycznie, nie zauważyłam tego wcześniej. Jego włosy były białe jak śnieg, a oczy niebieskie jak woda. Skóra była bledsza, a ubranie, które miał przed śmiercią, zastąpiła niebieska bluza z kapturem. Chyba jednak źle przyjrzałam się śnieżnej figurze. Ale to nie ważne. Ważne, że jest tu ze mną.
-Nie wiem. To chyba przez promieniowanie tej bomby. Ale uroczo wyglądasz.-przyznałam. Naprawdę mu tak do twarzy.
-Yyy, dzięki. Może chodź już do zamku. Jest już późno...Przynajmniej tak mi się wydaje

***
W końcu dotarliśmy do pałacu. Zdziwieni widokiem Jack'a strażnicy, otworzyli nam drzwi wejściowe, a my weszliśmy do środka. Zauważyłam, że na schodach siedział Czkawka. Po jego wyrazie twarzy widać było, że się czymś martwił.
-Elsa!-zawołał, po czym wstał i mnie przytulił.-Jest już grubo po dwudziestej drugiej! Bałem się, że coś ci się stało! Albo, że sama sobie coś zrobiłaś.-odkleił się ode mnie.
-Dlaczego miałaby sobie coś zrobić?-usłyszeliśmy zdziwiony głos Jack'a.

Dopiero wtedy Czkawka zorientował się, że nie jesteśmy sami.
-JACK?!-krzyknął przerażony-Ty żyjesz?!
-Ej, no spałem tylko parę dni! Nie trzeba było spisywać mnie już na straty!-zaśmiał się.
-Yyu, Jack. Idź do mojego pokoju. Zaraz do ciebie dołączę.
-Ale...
-Czkawka chyba źle się czuje. Zaprowadzę go do lekarza i zaraz wracam.-zapewniłam go.
-No dobrze.-zgodził się w końcu i udał po schodach na górę.

Kiedy zniknął z zasięgu naszego wzroku, spojrzałam na Czkawkę. Układał usta, ale nie wydobyłam się z nich dźwięk.
-Wysłowisz się w końcu?-zapytałam.
-Czy to był Jack?-zapytał wielce zaskoczony.
-Noo, tak jakby.-zacisnęłam palce.
-Ale jak to, "tak jakby"? Elsa, co tu się dzieje?!
-Nie krzycz. To ja stworzyłam tego Jack'a. Nie dałam rady wytrzymać tej tęsknoty.-przyznałam.
-Elsa, czy ty wiesz co zrobiłaś? To nie jest Jack, którego kochasz. Tamten nie żyje, zrozum to wreszcie.-przytulił mnie.
-Wiem. Przepraszam.
-No już dobrze. A teraz idź i go...yyy...rozmontuj?
-Co? Nie, Czkawka, nie dam rady.-uwolniłam się z jego uścisku.
-Ale musisz.
-Ty nic nie rozumiesz! Ja go kocham!-zawołałam i pobiegłam do swojego pokoju.

***
Noc.
Nie mogę spać. Leże na łóżku koło "Jack'a". Myślałam cały czas o tym co powiedział mi Czkawka. Miał racje. Nie kocham jego, tylko prawdziwego Jack'a. Ale nie potrafię się pozbyć tego. Nie umiem znów patrzeć na jego śmierć. Za bardzo cierpię po utracie tego prawdziwego. Spojrzałam na jego twarz. Rysy były identyczne. Byli identyczni. Teraz tak bardzo żałowałam tego co zrobiłam. Położyłam głowę na poduszkę i po cichu płakałam. Co ja zrobiłam?!

***
Śniadanie odbywało się w kompletniej ciszy. Czkawka poinformował jeszcze wczoraj Meridę i Annę o moim dziele. Teraz cała trójka czasami spoglądała na mnie z wyrzutem. Klon Jack'a dłubał łyżką owsiankę. Po chwili jednak przerwał ciszę.
-Pyszna ta owsianka, prawda?

Nikt się nie odezwał.
-Ej, no co z wami? Czkawka? Co się dzieje?
-Nic. Nie jestem jakoś specjalnie głodny, "Jack".
-Na pewno? Znam cię i wiem, że coś tu nie gra.-spojrzał na niego podejrzliwie.

Na te słowa, Czkawka gwałtownie odsunął się od stołu i wyszedł z Jadalni. Zmartwiony Jack, podrapał się po głowię i położył rękę na stole. Nagle, kawałek drewna obrósł szronem. Lekko drygnęłam zaskoczona. Czyżbym przez przypadek, podarowała mu też moce?
-Yyy, Elsa?

Po chwili z pokoju wyszły również dziewczyny.
-Przepraszam cię na chwilkę. Mają dziś ciężki dzień.-uśmiechnęłam się i udałam za nimi.

Po wyjściu z Jadalni, na korytarzu spotkałam całą trójce. Podeszłam do nich.
-Ej, możecie się uspokoić? Widzicie, że nieswojo się czuje. Moglibyście być milsi.
-A my jak mamy się czuć? Myślisz, że jak stworzysz klona, to wszystko będzie po staremu!?-oburzyła się Merida.
-Nie. Proszę spróbujcie mnie zrozumieć. Ja naprawdę cierpię.
-Właśnie widzimy. Stwarzasz sobie klona Jack'a i zmuszasz go nieświadomie do tego, aby cię kochał.
-Elsa, chodź do twojego gabinetu. Musimy porozmawiać.-oznajmił Czkawka.
-Dobrze.

***
O co tu chodzi? Nic już nie rozumiem. Najpierw ci się gniewają na mnie, za nie wiem co, a teraz mam jeszcze moce? Przecież to nie normalne. I że niby to wszystko przez tą bombę. Nie sądzę. Wyszedłem jak najprędzej z Jadalni i udałem się na poszukiwania Elsy. Może w końcu wyjaśni mi, o co tu chodzi. W jej pokoju jej nie ma. W salonie pusto. Mój pokój-brak. Kuchnia, zero. Został jeszcze jej gabinet. Przyśpieszyłem tempo i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie czuje czucia w nogach. Spojrzałem w dół. Lewituje! Super, jeszcze latać potrafię! To mnie zaczyna przerażać! Czym prędzej udałem się do gabinetu. Już przed drzwiami słyszałem głosy. W końcu ich znalazłem! Bez pukania wszedłem do środka. Wszyscy najpierw spojrzeli na mnie, a potem udali, że mnie nie ma.
-Elsa, mogłabyś mi wyjaśnić, co się tu dzieje?
-No powiedz mu.-powiedział surowo Czkawka.
-Jack, bo ja. Bo ty...nie...istniejesz.
-Co? Przecież jestem tu! Elsa, o co chodzi! Nie kochasz mnie już? Elsa! Ja cię kocham!!-krzyknąłem, starając nie wypuścić łez.
-Nie! Nie kochasz mnie! Wydaje ci się, bo ja cię stworzyłam! Prawdziwy Jack nie żyje!!!-wydarła się, po czym schowała twarz w dłoniach. Słyszałem jak szlocha.

Ale jak to ja nie istnieje? Elsa mnie stworzyła? Ale...To niemożliwe. Nic nie zrozumiałem. Po chwili uciekłem przez okno. Nie wierze w to! Zacząłem lecieć nad klif, przy którym często siedzieliśmy z Elsą. I wtedy zauważyłem, że jest na nim jakiś głaz. Wcześniej go tam nie było. Co on tu robi? Wylądowałem przed nim i zauważyłem, że jest na nim coś wygrawerowane. "Jack Frost (1812-1831)..." Czyli to prawda? Ja umarłem. Znaczy się osoba, którą jestem. Czy się, osoba którą miałem udawać. Już nic z tego nie rozumiem. Kim ja jestem? Byłem wściekły. To Elsa mnie stworzyła. Tylko dlatego, że jest jej ciężko. A co ja mam powiedzieć! Chce być na nią wściekły, a nie mogę bo ją kocham! Ale ja nie chce! Zesłała na mnie takie nieszczęście. Stworzyła sobie marionetkę, która miała ją odprowadzić od rozpaczy, a kiedy uświadomiła sobie, że to nic nie działa, wyrzuciła ją. Zostawiła na lodzie. Cały świat wywrócił mi się do góry nogami. Siedziałem przy tym głazie jeszcze parę godzin, kiedy usłyszałem krzyk. Kobiecy krzyk. Spojrzałem w stronę z której dobiega. Zamek. Elsa! Szybko uniosłem się w górę i poleciałem w tamtą stronę. Doleciałem do okna, prowadzącego do jej pokoju. Podleciałem bliżej i przez szkło ujrzałem jakiegoś rudego typka z szablą. Strasznie przypominał Hans'a. Ale on przecież nie żyje. Chyba, że nasza królowa zapragnęła też sklonować sobie wroga? Szybko wleciałem do środka i zapędziłem mężczyznę do rogu pokoju. Z czego to zrozumiałem z krzyków Elsy, to brat Hans'a. Przypłynął dla zemsty. Rozejrzałem się po pokoju, w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym się obronić. Wzrok zatrzymałem na krześle. Podbiegłam do niego i jednym silnym ruchem, uderzyłem nim o podłogę, tak, że w ręku został mi gruby kawałek drewna, nadającego się do obrony. Wróciłem do rudego i zacząłem osłaniać przed ciosami. Przy którymś razie, z całej siły uderzył szablą w drewno. Jego czubek odpadł, zostawiając przy tym ostrzejszy koniec. Mężczyzna uderzył tak jeszcze parę razy, aż w końcu fragment krzesła przypominał kołek. Korzystając ze zmęczenia wroga, szybkim i silnym ruchem, wbiłem mu drewno w serce. Usłyszeliśmy jeszcze krzyk brata Hans'a, po czym padł na ziemię. Jego koszula, zaczęła zmieniać barwę na czerwoną. Z obrzydzeniem odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem na Elsę. Ta szybko podbiegła do mnie i przytuliła.
-Nic ci nie jest?-zapytała przerażona.
-Mi nic. A tobie?-zapytałem z troską.
-Jack, ja przepraszam. To moja wina.
-Nic się nie stało.-uśmiechnąłem się, kiedy się ode mnie odczepiła.
-Jestem ci winna dług. Nie wiem czy kiedykolwiek, uda mi się go spłacić.-uśmiechnęła się lekko.

***
-Uda.-odpowiedział, po czym chwycił moją dłoń i przyłożył ją do swojego serca. Wiem o co mu chodzi.
-Nie, Jack, nie mogę.-odwróciłam głowę.
-Możesz. Elsa, proszę. Nie każ mi cierpieć.-spojrzał na mnie błagalnie.
-Ale, ja nie chcę cię znów stracić.-zapłakała.
-Stracisz mnie pierwszy raz. Nie jestem Jack'iem. Przepraszam cię za to. Za to, że nie jestem taki jak on. Że nie jestem nim.-opuścił głowę.
-Nie to ja przepraszam. Przeze mnie teraz tak cierpisz.
-Proszę zrób to.-spojrzał w moje oczy.
-Dobrze. Dla ciebie.

Posłałam do swojej ręki energię, która wyssała z niego życie. Udało mi się jeszcze usłyszeć ciche "dziękuje", po czym jego głowa opadła na dół. Ciało stało sztywno na baczność. Teraz jeszcze tylko je zniszczyć.  Miałam już to zrobić, kiedy usłyszałam głos. Ten cudowny głos. Jack. Odwróciłam głowę w miejsce z którego dobiegał. I ujrzałam go. Swojego Jack'a. Tego prawdziwego. Brązowowłosego. Zaczęłam niepewnie do niego podchodzić. Był z lekka przezroczysty. Czyli to duch. Albo halucynacje. Kiedy byłam już przy nim niepewnie uniosłam dłoń. Chciałam go dotknąć, ale się bałam. A co jeśli go przeniknę? Nadal nie mogłam w to uwierzyć.
-Jack?-musiałam się upewnić.
-Witaj, księżniczko.-tak, to on. Tylko on tak do mnie mówi.

W oczach zebrało mi się całe mnóstwo łez. Nie mogąc wytrzymać przytuliłam go. I nie przeniknął przeze mnie. Mogłam go dotknąć! Wtuliłam w jego ramię głowę i starałam uspokoić. Jednak nie mogłam. W gardle urosła mi gula.
-Ciii. Jestem tu. Nie płacz.-usłyszałem jego cudowny, pełen troski głos.
-Przepraszam. To przeze mnie nie żyjesz. To moja wina. Proszę wybacz mi.-zapłakałam.
-Kochana, to nie twoja wina. Kocham cię.-oderwałam się od niego i spojrzałam w jego oczy.
-Ja ciebie też bardzo kocham. Przepraszam. Zdradziłam się. Stworzyłam na twoje miejsce twojego kolna.-wypuściłam kolejne łzy.
-Nic się nie stało. Cierpiałaś. Rozumiem cię. -uśmiechnął się lekko.-Ale już tu jestem. Zapomniałaś co ci obiecałem? Że zawsze będę przy tobie.
-Pamiętam.-otarłam łzę. I wtedy sobie coś uświadomiłam.-Odejdziesz zaraz, prawda?
-Kto ci takich głupot naopowiadał? Tamten rudzielec?-spojrzał na zwłoki brata Hans'a. Po chwili podszedł do białowłosego klona.-Mogę?

Miałam już kiwnąć głową, kiedy do pokoju wpadł Czkawka z resztą. Kiedy zobaczyli ducha Jack'a, zesztywnieli. Merida zakryła swoje ust i przypatrywała mu się z niedowierzaniem. Ania starała sobie uświadomić, że przed nią stoi najprawdziwszy Jack. Czkawka natomiast, zaczął powoli podchodzić do chłopaka. Przyglądał mu się z niedowierzaniem.
-Jack?-wydusił z siebie.
-Hej, stary! Czemu nie odpisujesz na moje listy?-zaśmiał się, jak gdyby nigdy nic.

Nie usłyszał jednak odpowiedzi, ponieważ Czkawka rzucił się na niego z otwartymi ramionami i wtulił głowę w jego ramię. Chyba się lekko popłakał, bo usłyszałam cichy szloch. Jack poklepał go po przyjacielsku po placach, po czym oderwał od siebie. Popatrzył jeszcze na dziewczyny, które nadal nie kontaktowały normalnie. Pomachał przed ich oczami ręką, lecz nadal nic. Wzruszył ramionami, po czym stanął na przeciw ciała klona. Spojrzał na mnie tym uroczym wyrazem twarzy, po czym wszedł w ciało. Poruszył się w nim lekko, po czym już w ciele popatrzył ponownie na mnie. Wykrzywił twarz w uśmiech i podszedł do mnie. Złapał za ręce i powiedział:
-Mam tylko nadzieje, że ten wygląd nie będzie ci przeszkadzał.-uśmiechnął się.
-Nigdy.-odpowiedziałam, po czym bardzo namiętnie ucałowałam jego usta.

========================================================================
To na tyle moi drodzy.
Liczę na to, że się podobało
Przyznam, że kiedy to pisałam i słyszałam smutnej muzyki, to się popłakałam.
Polecam, tak się lepiej czyta.
A teraz...
Pa!


wtorek, 26 stycznia 2016

5.

5.12.2013r. (Zima) godz. 12.00 Czwartek

Właśnie doleciałem na biegun. Naprawdę nie chciałem tego robić. Ale w grę wchodzi Emma. Mam nadzieje, że Strażnicy nie dowiedzą się, że to ja za tym stałem i nic im się nie stanie. Naprawdę ich lubię i nie chce stracić ich zaufania. Zaraz po tym, kiedy wszedłem do środka, musiałem wykombinować jak pozbyć się wszystkich Yeti i elfów. Po chwili wpadłem na pomysł. Podszedłem do Phila, głównego dowodzącego zaraz po Mikołaju i powiedziałem mu, że North prosił, aby wszyscy udali się do fabryki i pomogli przy zabawkach. W końcu teraz każda pomoc się liczy. Phil przytaknął po czym zagonił migiem wszystkich do fabryki. Po chwili droga była pusta. Teraz tylko czekać, aż Carpan z resztą tutaj dotrą. Ja przez ten czas udałem się do Strażników. Siedzieli przy wielkim globusie i obserwowali światełka. Przystananąłem koło nich i również wpatrzyłem się w blask dający od kuli ziemskiej. Gdyby tylko wiedzieli, że wszyscy, nawet dorośli mnie widzą.
-Miło, że wpadłeś Jack.-usłyszałem North'a.
-Dzięki.
-Masz jakąś sprawę, czy...
-Nie.-skłamałem.-Tak tylko przyleciałem.
-A przemyślałeś już moją propozycje?
-Którą?-spojrzałem na niego pytająco.
-Tą w której pytałem, czy wpadniesz do nas na gwiazdkę?
-North, ja naprawdę zawsze chętnie, tylko...tylko, że ja nie mogę.-posmutniałem. Obliczyłem sobie, że święta wypadają we wtorek, czyli w dzień przemiany. Nie mogę się przecież pojawić w formie wilka.
-Ale dlaczego? To będą nasze pierwsze święta. Wypadałoby, abyś był.
-Ale ja naprawdę nie mogę, North. Naprawdę chciałbym, ale nie mogę.
-Posłuchaj, ja wiem, że dotąd wszelkie święta spędzałeś sam, ale mógłbyś je chodź raz spędzić z kimś z tego samego "gatunku".
-Uwierz, nie mogę.
-Ale...

Wtedy usłyszeliśmy warczenie. Czyli dotarli. Wszyscy jak na komendę odwrócili się. I oczywiście stali tam oni. Na samym czele brązowy wilk z wyszczerzonymi wściekle kłami. Był to Carpan. Za nim po bokach, dwa inne wilki. Kremowy i Czarny. Chyba Brutus i Wiliam. Tylko dlaczego cała trójka tak warczy złowieszczo. Przecież akcja miała przebiec na spokojnie.
-Horroris? Skąd one się tu wzięły? Gdzie wszystkie Yeti!?-ostatnie krzyknął do nich.
-Bardzo dobrze, Jack. A teraz się odsuń. To może być niemiły widok.-warknął. Oczywiści tylko ja to zrozumiałem.
-O co tutaj chodzi?-warknąłem do niego, po ludzku.
-Jack, odsuń się. One przyszły po naszą magię.-oznajmił North, odpychając mnie lekko na bok, swoją ręką.
-A ty skąd to wiesz?-zapytałem zaskoczony.
-Im zawsze o to chodzi. Zabiją i posiądą moc, której nie dadzą rady okiełznać.-warknął.
-Bzdura! Księżyc powinien przeznaczyć ją nam, a nie tym głupcom!-warknął Carpan

Po tych słowach, Carpan skoczył i przewalił North'a na łopatki. Pozostała dwójka wilków zagrodziła Piaskowi, Ząbek i Kangurowi drogę. Brązowy wilk cały czas wściekle warczał na North'a.
-Zostaw go!-krzyknąłem do Carpan'a. Nie taka była umowa. Miał odebrać mu tylko część mocy, a nie zabijać i posiąść ją całą.
-Nie wtrącaj się! Tak miało i powinno być, już dawno temu!-warknął, nawet nie racząc patrzeć na mnie.

Okłamał mnie. Wstrętny pchlarz mnie okłamał! Jeszcze chce zabić moich przyjaciół! Byłem tak wściekły, że postanowiłem złamać parę swoich jak i ich zasad. Kiedy Strażnicy i tamci nie patrzyli, zmieniłem się w wilka i rzuciłem na Carpan'a. Zwaliłem go z brzucha North'a i szczekaniem przepędziłem pozostałem dwa wilki. Stanąłem tyłem do Strażników i groźnie warczałem na trójkę drapieżników.
-Co ty wyprawiasz?!-szczeknął-Ja tu jestem Alfą! Masz się mnie słuchać!
-Może i jesteś Alfą, ale nie moim!-warknąłem.
-Pożałujesz tego!-powiedział, po czym skoczył na mnie.

I zaczęła się walka. Carpan starał się kłami ugodzić mnie w brzuch, lecz łapami odepchnąłem go kawałek dalej, po czym wstałem na cztery łapy. Szczeknąłem donoście, po czym rzuciłem mu się do szyi. Zraniłem go lekko, ale ten również mi nie darował i ugryzł mnie w górną część przedniej łapy. Zaskomlałem lekko, po czym jeszcze raz się na niego rzuciłem, tylko że tym razem, pazurami przejechałem mu po pysku, zastawiając przy tym ranę, z której zaczęła sączyć się krew. Tym razem to on zaskomlał. Odszedłem parę kroków do tyłu, po czym ponownie warknąłem.
-Pamiętasz? Najlepszy z najlepszy. Zapamiętaj to sobie. W dowolnej chwili mogę cię pokonać i zostać Alfą. Nie wracaj tu więcej. To moje terytorium i moja wataha. Jeśli ty skrzywdzisz ich, to ja zabije ciebie. Zrozumiałeś?!
-Nie masz prawa wracać do naszej watahy! Nie pokazuj mi się więcej na oczy!-warknął, po czym wybiegł z bazy razem ze swoimi wilkami.

Jeszcze chwilkę stałem w bojowej pozycji głośno oddychając przez nozdrza, aż po chwili cała furia minęła i przemieniłem się w człowieka. Odwróciłem się i ujrzałem przerażone miny Strażników. No super. Teraz się dowiedzieli. I co mam teraz powiedzieć? Przecież nie uciekne. Nie jestem tchórzem. Strażnicy nadal zesztywniali-prócz wróżki która unosiła się i trzymała rękę na lekko otwartej buzi- ciągle się nie odzywali. Powoli mnie to irytowało, puki Ząbek nie podleciała do mnie i przytuliła.
-Nic ci nie jest?-zapytała przestraszona.
-Nic, tylko małe draśnięcie na ramieniu.
-Wyjaśnisz nam, co to było?-usłyszałem głos North'a
-Ale co?-zapytałem jak głupek.
-Nie wydurniaj się Jack! Przed chwilą byłeś wilkem! I zaatakowałeś tamtego!
-Oj no dobra, dobra. Bo ja... jestem genialnym iluzjonistom!-powiedziałem od czapy.
-Jack, nie wygłupiaj się!-ryknął North
-No a co miałem zrobić?! Podejść i powiedzieć "Hej jestem pół Horrosis pół wy!". Tarktowalibyście mnie normalnie?! Wiem, że nas nie nawidzicie. A już szczególnie ty North! -krzyknąłem, a z nerwów oczy zmieniły kolor na żółty, jak u przeciętnego wilka.
-Nie strasz nas tu tymi oczami!-zawołał Kangur.
-Zamknij się Uszaty! Gdybym chciał, mógłbym cię bez problemu zabić.-warknąłem.
-I właśnie o to nam chodzi! Wy nic tylko umiecie zabijać!
-Naprawdę? Jesteś Świętym Mikołajem. Widzisz wszystko i wszystkich. Powiedz więc, ilu ludzi zabiłem ja lub ktoś z mojej byłej watahy.

North'a chyba zamurowało to pytanie. Spojrzał na mnie z taką dziwną miną której nie umiem opisać. Taka jakby mieszanka smutku i niedowierzania.
-Zero.-powiedział cicho. Wszyscy Strażnicy na niego spojrzeli.
-Dziękuje za uwagę.-powiedziałem i już miałem zmierzyć w stronę wyjścia, kiedy...
-Ale ciekawi mnie jedna rzecz. Jak udało się tym wilkom tu dostać.-zapytał dość spokojnie.

Spóściłem głowę i cicho oznajmiłem.
-To ja im pomogłem. Ale nie wiedziałem, że tak się to wszystko potoczny. Oszukali mnie.-powiedziałem, nie odwracając się do nich.

Po tych słowach, zmieniłem się w wilka i wybiegłem z bazy.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

4.

5.12.2013r, (Zima) godz. 8:00 Czwartek

Uff, dziś trochę pospałem. Mam nadzieje, że nikt z mojej watahy nie widział mnie tutaj, bo będę miał małe kłopoty. Ale nie ważne. Poczułem, że Emma nadal na mnie śpi. Ostrożnie wstałem i uwolniłem się bez budzenia siostry. Odszedłem parę kroków i mocno przeciągnąłem. Po chwili wyprostowałem się i podrapałem tylną łapą za uchem, po czym nie za głośno ziewnąłem. Nagle poczułem niemiły zapach. Spojrzałem dokąd prowadzi odór. Zając. Zapomnieliśmy go wczoraj zjeść i się zepsuł. Ehh. A ja się tyle nad nim namęczyłem. No, ale co można teraz na to poradzić. Po chwili zmieniłem się w człowieka i zabrałem futrzaka ze sobą do lasu. Jego ciało wyrzuciłem pod jednym z drzew. Może jakiś inny zwierzak skorzysta z tej padliny. Teraz musiałem się przewietrzyć, chodź i tak całą noc spędziłem na zewnątrz. Po drodze zbierałem wszelkiego rodzaju, jadalne surowce lasu np. korę, ewentualnie jakieś małe jadalne owocki dla Emmy, która raczej nie zje jak ja surowego mięsa. Kiedy nazbierałem wystarczającą ilość wróciłem do siostry. Już nie spała tylko siedziała oparta o ściankę z owiniętymi rękoma wokół nóg. Podszedłem bliżej.
-Hej. Jesteś głodna?-zapytałem, przysuwając do niej zebrane rośliny.
-Zostaw mnie.-powiedziała, nadal na mnie nie patrząc.
-Nadal jesteś na mnie zła?-zapytałem smutno.
-Na ciebie tak, ale nie na Jack'a.
-Nie rozumiem.-zaskoczyła mnie trochę taką odpowiedzią.-Przecież Jack to ja.
-Nie. Nie wiem kim jesteś, ale na pewno nie Jack'iem. On wyglądał inaczej.
-Miał brązowe włosy i oczy? Tylko o taką różnicę ci chodzi? Emma, przecież to ja. Jack. Wiem, że włosy są teraz białe, a oczy niebieskie, ale to wciąż ja!
-Nie wierze ci. Jack, by nas nigdy nie okłamał. Ty jesteś jakimś potworem, który zmienia się w wilka w prawie każdą noc. Zaraziliście mnie tym i teraz mnie to czeka.
-Przepraszam. Ale jak miałem wam powiedzieć? Tobie i mamie. Że jestem Horroris? I że w prawie każdą noc zmieniam się w wilka? Nie mogłem. Obowiązywała mnie przysięga, że żaden człowiek nie może się o nas dowiedzieć.

Nadal się nie odzywała. Jednak po chwili, jakby nie zważając na naszą rozmowę, która odbyła się przed chwilą, zadała kolejne pytanie.
-Dlaczego masz inny kolor oczu i włosów?
-To po tym, jak 300 lat temu wpadłem do jeziora. Uratował mnie Księżyc. Zamienił w magiczną istotę, która ma dawać dzieciom radość i spokój. Mi trafiły się zimowe moce, więc musiałem poświęcić ciepłe kolory i zamienić na zimne. Jak biel i błękit. Jednak, po tym jak wszystko ogarnąłem, ty i mama mnie nie widziałyście. Jako jedyne na całym świecie. Nie wiem dlaczego.
-Przypuśćmy, że ci wierze. No więc, dlaczego mnie nie wypuścisz?
-Bo nie mogę. Jeszcze dziś będziesz wolna i zamieszkasz ze mną i Mikołajem na biegunie.
-Mikołajem?
-Tak, on istnieje. Zając Wielkanocny, Zębowa Wróżka, Piaskowy Ludek, oni również.
-Nie do wiary.
-A jednak. Dobra, posłuchaj. Muszę teraz tam lecieć. Niedługo po ciebie przylecę. Załatwię z jednym takim sprawę i wracam ok?
-Yhym.-przytaknęła.
-A teraz jedz to co ci przyniosłem. Do zobaczenia.
-Na razie!-zawołała, a ja odleciałem.

Teraz najtrudniejsze co mnie w życiu czekało. Wprowadzić Carpan'a i paru jego wiernych poddanych do główniej bazy Strażników, których po części zdradzam o niczym im nie mówiąc. Ale może chociaż w ten sposób uda nam się wszystkim pogodzić i zakończyć odwieczny spór.

niedziela, 24 stycznia 2016

3.

4.12.2013r, (Zima) godz.17.00 Środa

Słońce już zachodziło. Nadal nie ogarnąłem tego wszystkiego. Najpierw dowiaduje się, że mam z Carpan'em okraść strażników z części ich mocy, a potem, że moja siostra żyje i mój "przyjaciel" nie chce jej wypuścić. I co ja mam zrobić? W ciele wilka chodzę smętnie po lesie. Jestem niedaleko miejsca, gdzie mieszka moja wataha. Nie miałem ochoty ich widzieć na oczy. No może, oprócz maluchów które uczę polować. Nagle poczułem zapach jakiegoś zwierzęcia. Kiszki grały mi marsza, więc dla rozluźnienia, postanowiłem popolować. Zacząłem iść w stronę woni mojej przyszłej ofiary. Po chwili lekko wystawiłem głowę z zaspy i namierzyłem wzrokiem zająca. Jest! Siedział przy swojej norce. Przygotowałem się do skoku. Poruszyłem lekko zadem, aby mieć pewność, że bezbłędnie doskoczę do zwierzęcia. I...skok! Niestety, ale uszaty szybko zareagował i schował się w swojej norce. Doskonale widziałem jego brązowe futro w głębi jamy. Nie mogłem się poddać. Kto wie, kiedy znajdę następnego. Cały czas warcząc, wepchnąłem łeb do dziury. Nie dosięgnąłem go jednak za bardzo. Udało mi się jedynie zranić jego nogę. W pysku poczułem ciepłą krew. Zacząłem rozkopywać lekko norę, brudząc przy tym trochę łapy. Zablokowałem ciałem drogę ucieczki, jeśli zachciało mu się uciekać. Po chwili, dziura stała się większa i ponownie wetknąłem łeb do środka. Tym razem udało mi się do niego dostać. Chwyciłem go mocno za szyję i zacząłem nim szarpać na prawo i lewo. Musiałem się na czymś wyżyć. I właśnie w tej sprawie, North miał racje, co mnie zasmuciło. Horroris podczas bycia wilkiem, nie mają czegoś takiego jak sumiennie lub litość. Wybywa z nas jak para. Umiemy się jednak kontrolować. Umiemy zapanować nad gniewem. Nie zaatakujemy bez powodu, jak większość dzikich zwierząt. Bronimy swoich. Jednak większość z nas, ma coś z dziczy. To nasza słabość. Jeśli byłaby dwójka ludzi i stanęli by po mojej prawej i lewej i miałbym wybrać: gościa z kawałkiem mięsa czy człowieka którego naprawdę kochamy, wszystkie z Horrosis wybrały by mięso. Nie możemy tego nawet powstrzymać. Taki człowiek ma wtedy nad nami całkowitą kontrolę. Albo człowiek lub inny Horroris. Nie spotkałem jednak takiej istoty, która dałaby radę nie wybrać mięsa. Ale wracając. Zając z którym "walczyłem" był wyjątkowo zawzięty. Zaciskałem najlepiej jak mogę swoje szczęki, lecz mało to dawało. W końcu rzuciłem go brutalnie na ziemię. Pisnął z bólu i nie zdołał uciec, przez zranioną łapę. Podbiegłem szybko do niego i zatopiłem kły w jego brzuchu. Z pyszczka zwierzęcia wydobyła się lekka para, która po chwili zniknęła i nie ukazała już więcej. Nie żyje. Rozluźniłem szczęki i już miałem brać do pałaszowania, kiedy mój dobry wilczy słuch usłyszał dziecięcy płacz. Emma. Nawet kiedy w ciele wilka moje sumienie i litość ucieka, to i tak pozostają te wspomnienia i smutek. Po chwili namysłu, złapałem zwierzaka w zęby i udałem w stronę tego "więzienia". Emma zawinięta w kłębek, cichutko płakała. Bała się biedaczyna. Teraz tylko jak jej pokazać, że to ja? Zacząłem powoli podchodzić do tych kiepskich, drewnianych krat, których jednak w ciele wilka nie dam rady rozwalić. Może gdybym był człowiekiem, to by się udało, ale teraz transformacja się nie uda. Po chwili byłem jakieś 3 metry od siostry. Położyłem zająca przed sobą, po czym cichutko zamruczałem. Dziewczynka lekko drygnęła przestraszona i w końcu popatrzyła na mnie.
-Czego tu chcesz?-zapytała przerażona. Nie poznała, że to ja.

Powoli do niej podszedłem. Jak ja jej mam pokazać, że to ja? Emma po moim zbliżeniu cofnęła się do samego końca z obawy, że coś jej zrobię. W końcu myśli, że to jakiś inny dziki wilk, znalazł sobie pokarm. Ja jednak dotknąłem lekko łapą kraty. Drewno pokrył szron, a ja wciąż patrzyłem na siostrę. Nie wiedziała o co chodzi, lecz zainteresowała się tym. Ucieszyło mnie to lekko, więc przemyślałem dalszy ciąg "wyjaśnień". Pomachałem mocno ogonem, aż w końcu wytworzył się obrazek. Coś w rodzaju gifa. Pokazywał on dwójkę ludzi jeżdżących na łyżwach. Dziewczynkę i chłopca. Po chwili, dziewczynka zatrzymała się, a lód pękał pod jej ledwo wyraźnymi nogami. Chłopak popchnął ją i znikł pod lodem. Mini historyjka powtórzyła się z trzy razy i po chwili zniknęła. Emma cały czas na nią patrzyła. Kiedy jednak zniknęła, pomrugała kilkukrotnie i spojrzała na mnie. Jakby zaczęła rozumieć. Przybliżyła się w końcu do mnie i spojrzała w oczy. Nie były już brązowe jak kiedyś, ale poza tym, nic się nie zmieniły.
-Jack?-rozpoznała się.

Kiwnąłem głową. W jej oczach zebrały się łzy.
-Jesteś Horroris?!-krzyknęła na mnie,

Mruknąłem cicho, podchodząc do niej jeszcze bliżej.
-Oszukiwałeś nas! Mnie i mamę! Zawszę, byłeś jednym z nich, prawda?!
-Przepraszam.-mruknąłem,lecz nie zrozumiała. Jeszcze nie rozumie wilczego. Jeszcze.

Mała zaczęła płakać. Mimo złości na mnie, przytuliła się przez kraty do mojej szyi. Położyłem się, a ona nadal wtulona do mnie, położyła głowę -przez kraty- na moim ciepłym futrze. Po chwili nie słychać już było płaczu. Emma zasnęła. A ja razem z nią, myśląc: Co będzie dalej?

niedziela, 3 stycznia 2016

2.

3.12.2013r. (Zima) godzina 8.00 Wtorek

Obudziłem się w bazie North'a. Kiedy się nie zmieniam, śpię albo tu, albo z watahą. Leniwie przetarłem, oczy po czym wstałem, wziąłem swoją laskę i poszedłem w stronę jadalni. Miko, już tam pewnie opycha się piernikami. Czułem je już ze swojego pokoju. Ten słodki zapach wanilii i cynamonu. Po drodze mijałem zapracowanych pracowników strażnika nadziei. Jeden z elfów niósł jakieś piłeczki, a kiedy się wywrócił, jedna z nich poleciała kawałek dalej. Musiałem się nieźle powstrzymywać, aby nie polecieć za nią i złapać ją w zęby. Taki mój zwierzęcy instynkt. Starając się ignorować wszystkie leżące pode mną kolorowe piłeczki, ruszyłem dalej w stronę jadalni. Jeszcze zanim otworzyłem drzwi, czułem zapach North'a i paru elfów. Otworzyłem drzwi i po przywitaniu się, dosiadłem do mężczyzny. Na stole stało pełno potraw. Od schabowego z ziemniakami po homara i pizze. Nie wiem, czy on tyle je, czy Yeti mu się tak podlizują, ale takie śniadanie mi odpowiada. Jest tego tyle, że mógłbym tym całą watahę wykarmić! Sięgnąłem po udko z kurczaka i zacząłem je obgryzać. Mmm, mięsko! Następnie sięgnąłem po szpinak...nie no żartuje! Jestem ciekaw kto w to uwierzył! Ale teraz tak na serio. Chwyciłem schabowego i krewetki. Były pyszne. Następnie wypiłem dwa kubki kawy i trzy gorącej czekolady. Na koniec zrobiłem sobie kanapkę z szynką, majonezem, ketchupem, musztardą, indykiem, tuńczykiem, serem i dla zdrowia listkiem sałaty (skąd pomysł na taką obrzydliwą kanapkę? Od mojego kochanego brata! Pozdrawiam! A i info dla ciebie Damian! Nigdy nie przyjdę do ciebie na obiad. I info dla was. Ma 19 lat i niedługo się wyprowadza! Jej! dop.aut.). North patrzył na mnie jak na nie wiem który cud świata.
-No co?-odezwałem się w końcu, przeżuwając kanapkę.
-Yyy, nic, nic, tylko...Słyszałem, że nastolatkowie dużo jedzą, ale nie sądziłem, że aż tak?
-Mam szybki metabolizm! Dobra, ja lecę! Przyjdę na obiad. A właśnie, poproś Yeti, aby upichciły tą przepyszną zapiekankę z mięsem, makaronem, serem i sosem mięsnym.
-Jejku! Zauważyłem, że wcinasz mięso jak Horroris!
Zdębiałem odrobinę. Zaśmiałem się, dla rozluźnienia atmosfery.
-Taak. Bardzo śmieszne.
-A właśnie. Mam wspaniałą nowinę! Wiesz, że zaatakowali ich myśliwi? Oby ci ludzie wytłukli je wszystkie, co do jednego!-zaśmiał się.
-Co?!... A nie uważasz, że powinniśmy im pomóc? Oni jednak też mają prawo do życia, czyż nie?-spojrzałem na niego, badawczym wzrokiem.
-Może mają, może nie mają. Mało mnie to obchodzi. Gdybym był jednym z tych leśniczych, to z zimną krwią bym je powystrzelał!
-Nie rozumiem cię. Tak samo jak was wszystkich. Co wy do siebie macie? Przecież oni nie zrobili nic wam, a wy im? Czemu więc, między wami panuje ta nienawiść?
-Posłuchaj Jack. Horrorisi to bardzo nieodpowiedzialne stworzenia. Gotowe są zabić, aby dostać tego czego chcą. Nie mają sumienia. Nie mają litości. Nie mają opamiętania, I dobrze ci radzę, nie zbliżaj się do nich. Są bardzo niebezpieczni.
-Dobrze.-powiedziałem smętnie po czym wyszedłem.
Kiedy mówił tak o nich, to mówił też to o mnie. Czy on naprawdę uważa mnie za kogoś takiego? Czy on uważa mnie za bezlitosną i bez sumienną maszynę do zabijania. Gdybym taki był, to wszyscy by już dawno nie żyli. Zaraz po wyjściu z bazy poleciałem w stronę lasu. Miałem tylko wielką nadzieje, że zdążę. Przyśpieszyłem lot na max'a. Po paru minutach znalazłem się na miejscu. Leciałem nad lasem, aby móc znaleźć z tej wysokości stado i tych myśliwych. Dzięki węchowi szybko mi poszło i namierzyłem ich. Poleciałem w tamtym kierunku i z góry obserwowałem co się dzieje. Zauważyłem, że większość stada (w ciele wilków) jest przyciśnięta do wielkiej skały blokującą im drogę. Na jej czele stał Carpan. Warczał na stojących przed nim myśliwych. Była ich piątka lub szóstka. Trzymali wymierzone już pistolety myśliwskie, gotowe do strzały. Natychmiast wylądowałem między lufami, a warczącym ciemnobrązowym wilkiem. Chrząknąłem głośno, dając tym znak, żeby przestali.
-Witam panów, mogę w czymś pomóc?
-Jack Mróz? Co ty tu robisz? Na polowanie przyszliśmy!-zawołał jeden w brązowej, starej kurtce.
-Usłyszałem, że stado wilków zostało przez was zaatakowane, więc przyleciałem im pomóc.
-Ale dlaczego?! Te bestie ciągle wykradają i zabijają nasze zapasy i zwierzęta! Stachowi (tak, wiem, wiem. "Ranczo" się kłania XD dop.aut.) to nawet psa zażarły!-popatrzyłem z wyrzutem na Carpan'a.
-Panowie pamiętajmy jednak że to są tylko zwierzęta. Nie mają zbyt dużo rozumu. Nawet jeśli ktoś im mówił wiele razy, że mają nie wychodzić poza granice lasu to i tak by to zrobiły.-ostatnie powiedziałem wolno i wyraźnie, aby wilki zrozumiały moją aluzje.
-Ale straty i tak ponosimy!-zawołał jeden z myśliwych.
-Słyszałem, nawet, że te stworzenia porwały jakieś dziecko! Według światków z 10 lat miało!-zawołał chyba ten Stach.
-Dobrze, ja już je doprowadzę je do porządku, ale teraz proszę stąd iść i nie wracać, chyba, że jesienią na grzybki.
Odwróciłem się w stronę wilków i spiorunowałem je wzrokiem. Kiedy myśliwi odeszli, Carpan zmienił się w człowieka i stanął przede mną.
-Poradziłbym sobie.-mruknął.
-Ta. Właśnie widziałem. Jeszcze moment i leżałbyś z dziurą w brzuchu. Mówiłem wam, abyście nie wyłazili poza las. To nie jest XVIII wiek.-wilkołaki takie jak my, są nieśmiertelne, no chyba, że zabije je ktoś z np. broni palnej.
-O co chodziło im z tym dzieckiem?-dodałem po chwili.
-O tym zaraz. Jeśli już tu jesteś, to powiem ci o tej sprawie. Reszta wracać na polanę. Niedługo do was dołączymy.-pogonił wilki. Kiedy zostaliśmy sami, odszedł kilka kroków ode mnie i mówił dalej- No więc Jack'u. Dużo myślałem o tym, że stałeś się strażnikiem i zdobyłeś zaufanie naszych wrogów.
-To jest, twoich wrogów.-poprawiłem go.
-Mniejsza z tym. A więc dobrze wiesz, jaką mocą oni dysponują.
-Owszem. Nie posiadłem jej jeszcze całej, ale wiem, ze jest bardzo potężna.-przyznałem.-Ale co to ma do mnie?
-Chodzi o to, aby zakończyć nasz wieczny spór. Gdybyśmy posiedli chodź trochę ich mocy, wszyscy bylibyśmy sobie równi. Oni nie wyśmiewali nas by nas os słabiaków, a my nie mielibyśmy do nich żalu, że posiadają więcej mocy. Wiem, że chcesz w końcu pokoju między nami. Ja to czuje Jack.
-Ale przecież nie oddadzą od tak części swojej mocy.
-Ależ ja to wiem. Dlatego zaprowadzisz mnie i parę innych Horroris do ich bazy.
-Słucham?! Przecież to niemożliwe. W ich bazie roi się od Yeti!
-Na pewno jest jakiś sposób, aby się tam dostać bez problemu.
W sumie jest, ale nie byłem pewien, co do tego wszystkiego.
-Nie jestem co do tego wszystkiego taki pewien. Nie chce odbierać im takiej dawki mocy. Potrzebują jej, aby roznosić dzieciom szczęście.
-I w ten sposób dzieci żyją w swoim świecie i nie obchodzi je nic innego.-mruknął.-Nie sądziłem, że do tego dojdzie, ale widzę, że muszę ci jednak pomóc zdecydować czy nam pomożesz czy nie.-uśmiechnął się chytrze.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi?
-Och, zaraz się dowiesz. Chodź za mną.
Po chwili namysły ruszyłem za Carpan'em. Po chwili drogi, znaleźliśmy się przy jakiejś jaskini, której wejście było zablokowane drewnianymi kratami. W środku ujrzałem dziecko. Tak jak mówił tamten myśliwy, wyglądało na 10 lat. Dziewczynka.
-Kto to jest?-zapytałem w końcu.
-Och nie poznajesz?
-Kogo?
-Swojej siostry.-powiedział obojętnie, jak gdyby te słowa nic dla mnie nie znaczyły.
Po chwili cały świat wywrócił mi się do góry nogami. Nie mogłem w to uwierzyć. Przyjrzałem się dziecku. Te same długie, brązowe włosy. Te same piwne oczy. Ta sama Emma którą opuściłem tyle lat temu. Siedziała i nuciła pod nosem kołysankę, którą bardzo dawno temu dla nie ułożyłem i śpiewałem co wieczór, kiedy akurat nie stawałem się wilkiem. Nagle dziewczyna obróciła głowę w naszym kierunku. Wtedy miałem 100% pewności, że to ona.
-Emma!-zawołałem z lekka szczęśliwy jak i zaskoczony.
-Jack? Jack!-zawołała ze łzami w oczach.
-Carpan, dlaczego ona jest w klatce. Wypuść ją!-warknąłem.
-Oj powolutku, mój drogi. Jak mówiłem, potrzebujemy magi strażników. Kiedy nam pomożesz, wypuszczę ją.
-Ty już chyba kompletnie oszalałeś! Przecież to moja siostra! Nie jest odporna na zimno! Zamarznie w nocy!
-Och, o to się nie musisz martwić.-powiedział z chytrym uśmieszkiem.

Chwilkę myślałem nad tym co powiedział. "O to się nie musisz martwić". Tak dziwnie to brzmiało...Nie no, ale on chyba nie...
-Ty chyba jej nie ugryzłeś, prawda?!
-Mała strasznie się szarpała. A musieliśmy ją jakoś tu zaciągnąć.-uśmiechnął się głupio.
-Jak mogłeś!? Kiedy to było!?-wrzasnąłem.
-Hmm. Jakoś przed wczoraj.

Po ugryzieniu pierwsza przemiana następuje po tygodniu. Niestety, ale jest bardzo bolesna. Pamiętam swoją, pierwszą przemianę. Miałem wtedy z 8 lat. Jeden z moich opiekunów zaprowadził mnie do stada. Tam, kiedy wszyscy zaczęli się przemieniać, ze mną nic się nie działo. Carpan, z którym się wtedy przyjaźniłem podszedł do mnie w ciele wilka. Był ode mnie starszy o kilka miesięcy, więc wcześniej przeszedł transformację. Wtem poczułem straszny ból na cały ciele. Czułem jakby coś rozciągało wszystkie moje mięśnie i łamało wszystkie kości. Okropny ból. Ustał dopiero po kilku minutach.
-Ale jeśli wprowadzę cię do ich bazy, to oddasz mi siostrę tak?-upewniłem się.
-Masz moje słowo.
-Dobrze. Widzimy się pojutrze na biegunie, przed głównym wejściem na północ od wielkiej góry lodowej którą z łatwością zobaczycie.
-Świetnie. Do zobaczenia.
Bez słowa odleciałem. Nie mogłem tego wszystkiego ogarnąć. Poleciałem na cały dzień nad jezioro, przy którym ostatni raz widziałem siostrę, aby powspominać stare dobre czasy. Jednak jedna myśl nie dawała mi spokoju. Dlaczego Emma jeszcze żyje?

czwartek, 31 grudnia 2015

1.

29.11.2013r. (Zima) godz. 12:00 Piątek

Zimne, listopadowe popołudnie. Nie to, żebym to czuł. Właśnie lecę do mojej watahy. Nie widziałem się z nimi od bardzo dawna. Nawet nie wiedzą, że stałem się strażnikiem. Carpan pewnie się wkurzy i wywali mnie ze stada, ale warto zaryzykować. Po paru minutach lotu, wylądowałem przed lasem w którym można by rzec, mieszkam. Schowałem swój kij w będącym już śniegu po czym ruszyłem w stronę stada. Nie zabieram jej ze względu na biegające tam szczeniaki. Przez to, że rosną im kły, gryzą co popadnie. Oczywiście kiedyś sam nie potrafiłem się powstrzymać i podgryzałem laskę, ale kiedy się złamała, przestałem. Oczywiście udało się ją naprawić. Po chwili dotarłem do czegoś w rodzaju "łąki". Wszędzie latały małe Horrorisy w postaci ludzi lub wilków. Podobnie ci dorośli. Wzrokiem zacząłem szukać, Alfy. Dawno żeś my się nie widzieli. W głębi serca, nadal go lubię. Po chwili odnalazłem go wzrokiem, który jako "wilkołak" mam bardzo dobry. Podobnie jak słuch i węch. Nawet w ludzkiej formie. Podchodzę spokojnie do Carpan'a z opuszczoną głową. Kiedy stoję już przy nim, opuszczam głowę jeszcze trochę niżej, po czym wgapiam się w jego twarz. Zazwyczaj ma żółte tęczówki. Teraz ma jednak czerwone. Od małego miał takie. Jego brązowe włosy spadały i lekko zakrywały jego oczy.

Po chwili odezwał się swoim nie za niskim i nie na wysokim tonem.
-Dawno cię nie widziałem, przyjacielu.
-Przyjacielu? Myślałem, że poświęciłeś naszą przyjaźń władzy nad watahą.
-Tylko po części. Chyba sam pamiętasz, jak od szczeniaka zależało mi na władzy.
-Owszem, pamiętam.-rzekłem, wspominając stare dobre czasy.
-Dziwnie pachniesz, Jack'u. Twoja magia jest o wiele silniejsza, niż przed twoim chwilowym odejściem.-stwierdził.
-Tak, zgadza się. To dlatego, że...-nie wiedziałem, jak mu to powiedzieć. Wiem, jak bardzo nienawidzi Strażników.
-Że...? No mów!-powiedział zniecierpliwiony.
-Posłuchaj, chodzi o to, że stałem się Strażnikiem.-powiedziałem ze stoickim spokojem, chodź w środku miałem ochotę wiać gdzie pieprz rośnie.
-Słucham?! Ale jak to możliwe!? Przecież nie dopuścili by Horroris'a do takiej funkcji!-zawarczał.
-Oni nie wiedzą, że nim jestem. Nawet nic nie podejrzewają.-starałem się go uspokoić. 
Po chwili zastanowienia, zapytał:
-Ufają ci?
-Raczej tak. Strażnik Zachwytu pozwolił mi nawet zamieszkać w jego bazie. Ja jednak jestem wolnym wilkiem i wolę podróżować po świecie.
-Jak przybłęda.-warknął.-No dobrze. Chociaż na jedno dobrze się składa.-uśmiechnął się chytrze.

Już miałem zapytać o co chodzi z tym, że na jedno dobrze się składa, lecz ktoś nam przeszkodził. 
-Carpan'ie. -skłonił się lekko.-Naszego nauczyciela do polowania ubili leśniczy. Zapuścił się biedak za daleko. Kto będzie teraz uczył szczeniaki polować?-zapytał lekko zasapany.
-Hmm.-spojrzał na mnie.-Jack, pamiętam, że byłeś dobry z polowań.-powiedział skrobiąc paznokcie.
-Chyba tak...-powiedziałem niepewnie.
-Chyba?! Nie bądź taki skromny! Pamiętam! Byłeś najlepszy z naszej grupy! Żebyś widział go na polowaniu!-klepnął już mniej zdyszanego mężczyznę po ramieniu-34 sokoły, 56 zajęcy i 12 saren! I to wszystko w 10 minut. Och, przypomina mi się, że gdyby nie więcej czasu przyniósłbyś nam jeszcze stado dzików!-zaśmiał się.
-No może byłem dobry. Ale ja nie umiem uczyć!
-To się naucz! No już. Prym zaprowadzi cię do szczeniaków. A i jeszcze coś! Jack, chce cię tu widzieć za tydzień o tej samej porze.
-Zgoda!-zawołałem na wychodne i ruszyłem za mężczyzną, który najwidoczniej miał na imię Prym. 

-Naprawdę upolowałeś 23 sokoły? Ale jak?-zapytał zdumiony prowadząc mnie do czekającym dzieci.
-No, najpierw wystarczyło znaleźć jednego. Jak się już znalazło, to trzeba go atakować i czekać, aż przyleci większe stado, na pomoc. No i wtedy łamiesz skrzydełka i ogonki, żeby nie uciekły i zabijasz.
-Sprytne. Muszę cię kiedyś zobaczyć w akcji...No dobrze, a teraz zostawiam się z nimi.-wskazał na trójkę dzieci w wieku ok, 10 lat.

Uśmiechnąłem się do niech. Nie zauważyłem nawet kiedy, Prym wrócił do swoich spraw.
-No dobrze dzieciaki...No więc która to jest wasza lekcja?-zapytałem, chcąc wiedzieć, czy znają chodź podstawy. 
-Pierwsza.-odezwały się chórem dzieci. Była to dwójka chłopców i jedna dziewczynka
-Yhym. No dobrze, to zapraszam za mną. Dziś przerobimy teorię.

Po chwili dotarliśmy do pewnego miejsca. Nie kręci się tu za dużo zwierząt i oto mi chodziło. Usiadłem na śniegu i poczekałem, aż reszta zrobi to samo. Dzieci wgapiły się na mnie wyczekująco, a ja zastanawiałem się, jak im to wszystko wyjaśnić.
-No dobrze, A więc, któreś z was już polowało?-zapytałem na początek.
-Ja!-zgłosił się brązowowłosy chłopak.
-I co upolowałeś?
-Powiedziałem, że polowałem, a nie, że mi się udało.-zaśmialiśmy się.
-No dobrze. To może inaczej. Dlaczego ci się nie udało?Opowiedz co się wtedy działo.
-No więc, z rodzicami poszedłem nad jezioro. No i w jednym z krzaków zauważyłem sarnę. Podbiegłem do niej z zamiarem podgryzienia nóg, lecz lekko mnie kopnęła i uciekła.
-Hah! I wszystko jasne! Posłuchaj. Sarny to bardzo szybkie i płochliwe zwierzęta. Nie wolno ich od razu atakować. Trzeba poczekać z ukrycia, aż będzie odpowiedni moment i skoczyć na nią, po czym przewalić i uniemożliwić wstanie. 
-A co z zającami? Też są szybkie, ale są mniejsze i jeszcze mają te śliskie futerko.-przypomniał mi się Zając Wielkanocny. Ciekaw jestem, jakby zareagował, gdyby to wszystko słyszał.
-U nich, jest trochę podobnie. Ukrycie. Odpowiedni moment, I skok. Tylko bez przewalania. Musicie zatopić swoje kły w jego ciele i nie poluźniać ich do puki nie macie pewności, że nie żyje.
-Łał-powiedziały szczęśliwe dzieci.

No dobra, z teorii to na tyle. Kiedy indziej zrobię im prawdziwe polowanie. Odprowadziłem dzieci do ich domów, po czym oddaliłem się od watahy z zamiarem polecenia na biegun do Northa. Dziś piątek, więc po zmierzchu nastąpi przemiana. Muszę się sprężać, bo już 14, a miał do mnie jakąś sprawę.

Po jakiejś godzinie lotu udało mi się dotrzeć do bazy North'a. Korytarzem obijałem małe, plączące się pod nogami elfy i zajęte pracę Yeti. W końcu niedługo jest gwiazdka! Mikołaj ma masę roboty. Po chwili dotarłem do gabinetu Świętego. Otworzyłem na luzaku drzwi, jak zawsze. Od szczeniaka byłem pewny siebie i wyluzowany. Przy biurku stał Miko i właśnie kończył podpisywać jakiejś papiery dla Yeti'ego który tu przyszedł. Mężczyzna przekazał jakąś umowę włochaczowi, który wyminął mnie i wyszedł.
-Hej!-przywitałem się. Chyba mnie nawet nie zauważył.
-O Jack! Wreszcie jesteś!-uśmiechnął się szeroko.
-Miałem do mnie jakąś sprawę, więc słucham...
-A no tak! Jack. Wszyscy dobrze wiemy, że zbliżają się święta. Jestem ogromnie zajęty i chciałbym cię poprosić, żebyś pomógł mi ogarnąć parę spraw.
-Ale dziś?!
-Przynajmniej w tą noc. Reszta strażników również przychodzi. 
-North, ja naprawdę zawsze chętnie, tylko, że dziś nie mogę. Miałem lecieć do Europy zrzucić im śnieg. Chyba nie chcemy, aby tak gwiazdka i zima była dla nich bezśnieżna.
-A nie mógłbyś zrobić tego jutro?
-Przykro mi. Może następnym razem.-naprawdę trudno mi było odmówić, ale przez tą przemianę, muszę.
-A mógłbyś zabrać ze sobą chodź parę elfów? Wiesz jak przeszkadzają.
- "I zjeść je po drodze? Żartujesz?"-pomyślałem.-Naprawdę mi przykro. Ale zimę tworzę ja sam. Ty masz tu pomocników i jeszcze Strażników. A ja jestem sam jeden.-spojrzałem przez okno. Zaczyna się ściemniać.-Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia.-powiedziałem smętnie z zamiarem wyjścia.
-A będziesz chociaż u nas na Wigilii?-zapytał z nadzieją.
-Postaram się.-powiedziałem i wyszedłem. 

*  *  *
W ostatniej chwili udało mi się dolecieć do jakiegoś lasu. Wylądowałem na śniegu i popatrzyłem w niego. Księżyc już prawie w pełni wychodzi na horyzont. Nagle po moim ciele przeszedł dreszcz. Zaczyna się przemiana. Stanąłem dla ułatwienia na czworaka i czułem, jak wyrastają mi, białe wilcze uszy i ogon. Nogi i ręce zaczęły przemieniać się w potężne łapy, a ciało zaczęło zarastać futrem. Kręgosłup ustawił się tak, że już normalnie mogłem stać na łapach. Twarzy wydłużyła mi się lekko, zamieniając w pysk. Po chwili czułem, że to już koniec. Wypuściłem z pyska ciepłe powietrze i przed oczami ujrzałem parę. Zauważyłem, że zapomniałem schować laski, więc wziąłem ją w pysk i schowałem za jakimiś głazami. Rozejrzałem się wokół i zaciągnąłem powietrza, aby stwierdzić, czy jestem tu sam. Wyczułem jedynie parę zajęcy i inne leśne stworzonka. Zadowolony zacząłem biec głębiej w las. Przeskakiwałem różne leżące pnie drzew czy wąskie zamarznięte strumyczki. Las był cały biały, więc z łatwością mogłem ukrywać się w śniegu. Uwielbiałem te noce w których mogę być sobą.  Z dala od watahy, z dala od Strażników. Tylko ja i moja własna natura. W te dni mogę robić co mi się żywnie podoba. Czuje się wtedy taki wolny. Zero sekretów. Zero problemów. Nagle koło mnie przebiegł królik. Biedak, wydał na siebie wyrok. Zaburczało mi w brzuchu. No to będzie zabawa. Zacząłem biec za uszatym. Miał niefart, ponieważ jego futro było ciemne, a otoczenie białe. Do tego jeszcze mam ten doskonały wilczy wzrok i węch, więc dopadnięcie go nie sprawiło mi problemu. Kiedy już dopadłem futrzaka, zatopiłem swoje kły w jego ciele i poczekałem, aż zaśnie na wieki. Po chwili tak się stało. Poluźniłem zacisk szczęk i popatrzyłem na swoją zdobycz. Wielki i tłusty zając. Pyszności. Chwilę po tym, rozszarpałem ciało ofiary i zacząłem wyjadać jego wnętrzności. Nie brzydziło mnie to. Dla Horrori's to normalne. Taka nasza dzika natura. Kiedy w końcu skończyłem, oblizałem pysk z krwi która została mi lekko na futrze i ruszyłem w poszukiwaniu jakiejś jaskini lub nory w której przenocuje. Po parunastu minutach znalazłem dużą opuszczoną norę. Nie wiem jakie zwierze w niej kiedyś mieszkało, ale musiało być ogromne, skoro zmieściłem się tam bez problemu i z pewnością, zmieściłby się tu jeszcze jakiś wilk. Ułożyłem się wygodnie po czym zasnąłem.