Witam swoją małą, ale kochaną watahę. Niestety, bardzo mało wilczków odwiedza tego bloga, ale ostrzegam! Nie poddam się! Może uda mi się przyciągnąć paru czytelników. A teraz zapraszam na One-parta. Nie będzie nawiązywał zbytnio do fabuły tego bloga, ale następne obiecuje, że będą. Życzę miłego czytania i zachęcam do komentowania.
========================================================================
***
-Kocham cię.-oznajmiłam, przytulona do niego
-Ja ciebie bardziej.
-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.
-Daje ci moje słowo. A ty obiecaj mi, że nie ważne co będzie, będziesz silna.
-Obiecuje. Tylko, postaraj się, abym nie musiała, dobrze?
***
On się pierwszy odezwie, czy ja mam to zrobić? Siedzi w tej ciszy już od 5 minut. Dłużej już nie wytrzymam! Zaraz mu chyba oszronię te jego brązowe włosy. I te kochane, piwne oczka.
-Nie wytrzymasz dłużej, prawda?-odezwał się, nawet na nie nie patrząc.
-Skąd to wiesz?-zapytałam lekko zaskoczona.
-Bo cię za dobrze znam? Nie. Bo cię za bardzo kocham? Owszem.-uśmiechnął się.
-Ja ciebie też za bardzo kocham...cokolwiek to znaczy.-położyłam głowę na jego ramieniu.
-A to znaczy, że wiem, że chce ci się czegoś słodkiego. Co powiesz na spacer, do cukierni?
-Z przyjemnością. Przy okazji zobaczę, co tam u poddanych.
-Widzisz, tylko ja mam takie genialne pomysły.-oznajmił, po czy cmoknął mnie we włosy.
-Wiem, kochanie.-powiedziałam, po czym uniosłam głowę i namiętnie ucałowałam jego usta. Odwzajemnił pocałunek.
-Świata po za tobą nie widzę, wiesz?-oznajmił słodko, po przerwaniu pocałunku.
-Ja również.-powiedziałam, po czym go przytuliłam.-Kocham cię, najbardziej na świecie.
-Ja ciebie jeszcze bardziej.
***
Przechodziliśmy rynkiem. Wszędzie pełno wesołych dzieci i pilnujących ich dorosłych. Wszyscy kłaniali się mi i witali. W końcu jestem królową. Niestety, ale na niego nie zwracali szczególnej uwagi. Jest popularny w tym mieście, ale uważają, że to niestosowne, żeby królowa spotykała się ze zwykłym wieśniakiem. Mnie to nie przeszkadza. Mogłabym dla niego wskoczyć w ogień. Kocham go ponad życie! Ale wracając. Kraj którym władam jest dobrze rozwinięty technologicznie. Cóż. Najlepiej na świecie. Mamy bardzo dobry arsenał broni. Od laserowych pistoletów po bomby, które wyparowują ludzi w ich zasięgu. Dobra, nawet nie chce o tym myśleć. Nie lubię wojen i tym podobnych. Po chwili doszliśmy do cukierni. Stanęliśmy w kolejce, chodź ludzie którzy tam byli, zachęcali nas, abyśmy to my pierwsi zostali obsłużeni. Odmówiliśmy jednak. Popatrzyliśmy na wszystkie będące tam smakołyki.
-Hmm, co powiesz na muffina? Albo ptysia? Faworki? Albo weźmy to wszystko!-zaśmiał się.
-Chcesz żebym była gruba?-uśmiechnęłam się.
-Gruba, nie gruba. Ważne, że moja.-powiedział, po czym złożył mi buziaka na policzku.
Wtem do sklepu wszedł również inny klient. Nie zwróciłam na niego zbytniej uwagi. Skupiłam się bardziej na tym, co będziemy robić po wyjściu z cukierni. Może udamy się do portu? Albo do stadniny! Kochamy tam przebywać. Każde z nas ma własnego konia. Mój jest białej maści. Nazywa się Lilia. Jego zaś, jest kasztanowy z białą łatką na nosie, przypominającą serce. Nazwał go Lotos. Nie wiem dlaczego tak. Uważał, że go niego pasuje i koniec. Często jeździmy na nich na wycieczki. Jest wtedy tak romantycznie. Merida nauczyła nas na nich jeździć, a Czkawka je oswoić. To nasi przyjaciele. Często do nas wpadają. No dobra, ale wracając. Jakaś kobieta właśnie skończyła zamawiać to co jej było potrzeba i wyszła ze sklepu. Odprowadziłam ją wzrokiem. Miałam już podejść i zacząć zamawiać, kiedy coś, a raczej ktoś złapał mnie od tyłu i przyłożył nóż do gardła. Zaczęłam się szarpać.
-Zostaw mnie!-wrzasnęłam.
-Puść ją!-usłyszałam głos mojego ukochanego.
-Uciekaj stąd chłopczyku, albo pożałujesz!-czy to był głos Hans'a?
-Hans?!-krzyknęłam przerażona.
-Witaj złociutka.-odezwał się, po czym poluźnił uścisk. Mogłam wtedy spokojnie odejść od niego parę kroków, lecz ciągle miał wymierzony nóż w moją stronę.
-Przecież zostałeś uwięziony! Twoi bracia mnie o tym powiadomili!
-Uciekłem. Chce zemsty! Ojciec się mnie wyrzekł, przez ciebie i twoją głupią siostrę! Zostałem skazany na wygnanie, ale przed karą jaka miała mnie spotkać, udało mi się uciec! Teraz, za to wszystko pożałujesz!
Hans już miał dźgnąć mnie nożem, kiedy chłopak z którym tu przybyłam, rzucił się na niego.
-Elsa, uciekaj!!!-wrzasnął, przygwożdżając rudego do podłogi.
-Nie zostawię cię! Nie z nim!
-Dam radę! Uciekaj!!-krzyknął i starał się utrzymać go jak najdłużej w bezruchu. -Powiedziałem, uciekaj!!!
Nie wiedziałam co robić. Stałam sztywno i przyglądałam się bijącym chłopakom. Po chwili, poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę i wyciąga z cukierni. Strażnicy.
-Nie!!! Pomóżcie mu!!!-krzyknąłem do nich, zaraz po tym, jak znalazłam się za szklanymi drzwiami sklepu.
-Wasza Wysokość, reszta straży zaraz tu przybędzie i mu pomogą.
-Ale on zaraz nie wytrzyma!
-Robimy wszystko co w naszej mocy.-oznajmił, jakby nic strasznego się nie działo. Przecież mój chłopak, zaraz padnie trupem!
Wtem, z torby której wcześniej nie zauważyłam u Hans'a wypadło coś, co wyglądem przypominało minę. Przyjrzałam się jej dokładniej. Czerwona żaróweczka świeciła się co dwie sekundy. Jest włączone odliczanie. 10 sekund. Spojrzałam na ładunek raz jeszcze. O nie! GS-98 (ładunek wybuchowy, który wyparowuje ludzi). Krzyczałam do brązowowłosego, aby uciekał, lecz nie usłyszał. Miałam już do niego biec, lecz strażnicy zablokowali mi przejście.
-To zaraz wybuchnie!!!-wydarłam się i dopiero wtedy zobaczyłam, że chłopak patrzy w moją stronę.
Bomba wybuchnie za 3...2...1...I wtedy czas zwolnił. Bomba wybuchła. Widziałam jak Hans rozpływa się kawałek po kawałku. Spojrzałam na brązowowłosego. Patrzył na mnie. Cały czas. Jednak po chwili również znikł jak rudowłosy.
-JACK!!!-krzyknęłam przerażona.
Po chwili fala uderzeniowa, zbiła szklane okna i drzwi cukierni i uderzyła w przechodniów, strażników i mnie. Odleciałam parę metrów do tyłu. Uderzyłam o ścianę, ale nic poważnego mi się nie stało. Leżałam tak przez chwilkę. W końcu odzyskałam świadomość. Rozejrzałam się wokół. Wszędzie unosił się kurz. Zauważyłam paru strażników, podnoszących się z ziemi i zaniepokojonych mieszkańców, którzy nie byli w strefie wybuchu. Zaraz, Wybuch! Jack! Szybko wstałam, przez co zakręciło mi się trochę w głowie i pobiegłam w stronę zdemolowanej cukierni. Zaczęłam szukać chłopaka, nawołując jego imię z nadzieją, że cudem to przeżył. Jednak nie znalazłam go. Na podłodze leżał jakiś proch, który nie przypominał kurzu. Dotarło do mnie. Uklęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. On nie żyje. A ten proch to mieszanka spopielonych kości jego i Hans'a. Uratował mnie. Dlaczego? Dlaczego to ja nie zginęłam. Dlaczego to on musiał tam być. To mnie Hans chciał zabić. Nie mogłam powstrzymać łez. Wpadłam w histerię. To ja mam lodowe moce. Mogłam sobie poradzić z takim wybuchem. A on? Zwyczajny chłopak? Nie miał szans. Łzy zaczęły spływać mi do ust. Czułam ich słony smak. Z całego tego smutku, w królestwie zaczął padać, wywołany przeze mnie śnieg, a jest środek lata. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Jeszcze godzinę temu, siedzieliśmy na kanapie w zamku i się całowaliśmy. A teraz? Zostałam sama. Oczywiście, mam jeszcze siostrę-Annę, paru przyjaciół, lecz on był dla mnie całym światem. Gdybym mogła odwrócić czas. Zrobiłabym wszystko, abym to ja zginęła, a on przeżył. Tak bardzo go kochałam. Obiecał mi, że mnie nie zostawi.
***
-Kocham cię.-oznajmiłam, przytulona do niego
-Ja ciebie bardziej.
-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.
-Daje ci moje słowo. A ty obiecaj mi, że nie ważne co będzie, będziesz silna.
-Obiecuje. Tylko, postaraj się, abym nie musiała, dobrze?
Nie tak dawno wypowiadaliśmy te słowa. Obiecał mi, że zawsze będzie ze mną. A teraz go nie ma. Obiecałam mu, że będę silna, lecz nie potrafię. Nie mogę się z tym pogodzić. Oparta o drzwi w swoim pokoju, wypłakuje kolejne łzy. Nie wierze w to. On musi żyć. Nie mógł mnie tak zostawić. Kocham go. A raczej kochałam. W pokoju panował chaos. Biurko przewrócone, pościel z łóżka na podłodze, obrazy które wisiały na ścianach, leżały potłuczone i podarte na ziemi, z szafy dalej wysypywały się ubrania. Dodatkowo wszystko oszronione. Nie panowałam nad emocjami. Smutek. Złość. Strach. Nienawiść. Ból. Wszystko naraz. Nie wiedziałam co robić.
-Elsa, jesteś tam?-usłyszałam smutny głos siostry za drzwiami.
-Zostaw mnie.-powiedziałam zapłakana. Oczy miałam już popuchnięte od ciągłego płaczu.
-Mogę wejść?-zapytała, lecz nie usłyszała odpowiedzi. Postanowiła, jednak sama, że wejdzie i tak zrobiła.
Nie chciałam, żeby widziała mnie w takim stanie. Ta jednak, podeszła do mnie i przytuliła.
-Tak mi przykro.-powiedziała, również płacząc. Anna znała dobrze Jack'a. Byli przyjaciółmi.
-Dlaczego on mnie zostawił?-zapytałam niezrozumiale.
-Uratował cię. Poświęcił się z miłości do ciebie.
-Ale ja też go kocham. Najbardziej na świecie. Dlaczego więc, to ja nie zginęłam?
-Bo byłaś dla niego całym światem. Tak jak on dla ciebie.
-Ja chce do Jack'a, Anna.-powiedziałam jak dziecko.
-On nie żyje, Elsa.
***
Kiedy patrzę w twe oczy zabłąkane
Szukających tego co nam zakazane
Uświadamiam sobie jak wielkie uczucie
Wciąż pielęgnuje patrząc na ciebie skrycie
Choć twa osoba rozbiegane myśli ma
To mego ciała, a nie duszy się trzyma
Pokazujesz jak wielce kochać potrafisz
Ja myślą odległą czuje jak mnie ranisz
Me uczucie zazdrości mówi za siebie
Ja czynem bezmyślności tak ranię ciebie
Twoją obecnością swe wnętrze wzbogacę
A będąc sam wciąż myślę że cię stracę
Dlaczego tak się dzieje w mojej głowie
Tyle niepewności siedzi w twej osobie
Myśli me błądzą najgorsze wymyślają
A pary i tak swe życie układają
Niekonieczne me obawy-- Kochamy się
I nim zdążę cię stracić--Ożenimy się
Będziemy żyli w szczęściu i miłości
Razem dzieląc te wszystkie wspólne radości
Okazując sobie pełne zrozumienie
Dotrwamy starości mając to marzenie
Gdy czas końca nadejdzie--się położymy
Patrząc w oczy kochając się--umrzemy
Pochowają nas w grobowcu rodzinnym
Do nieba pójdziemy będąc niewinnymi
Nasze szczęście wciąż będzie trwało w niebie
Moje na pewno--wciąż będę Kochał Ciebie!
Miesiąc temu, ten wiersz płynął z jego ust. Teraz ta ja szeptem recytuje go przy jego grobie. Są ze mną Czkawka-najlepszy przyjaciel Jack'a, Merida-moja najlepsza przyjaciółka, i Anna. Parę godzin temu odbyła się ceremonia pogrzebowa na cześć Jack'a. Nie mogę cię pozbierać. Wciąż patrzę na wielki głaz w którym wygrawerowane jest:
"Jack Frost
(1812-1831)
Nie ważne jak daleko od siebie,
Ja zawsze będę kochać ciebie"
Na jego pogrzeb przyszło całe królestwo. Ze śledztwa wynikło, że Hans chciał najpierw zabić mnie, a następnie całe królestwo, razem z sobą. Jednak podczas jego walki z Jack'iem, niechcący przestawił bombę na mniejszy promień uderzenia. Dlatego żyjemy. Dzięki Jack'owi. Ale co z tego, skoro wolałabym teraz umrzeć, niż żyć bez niego. Jednak nie mogę. Byłam z tym u psychologa królewskiego. Zrozumiałam, że jeśli umrę, to nic to nie polepszy. Jack zginął dla mnie i niesprawiedliwe byłoby, gdyby jego śmierć poszła na marne, skoro i ja zginę. Przecież o to mu chodziło. Abym żyła. Nie chciał by tego. I nie zrobię mu w ten sposób krzywdy. Nawet teraz czuje jego obecność. Czuje, że jest przy mnie. Że klęczy przy mnie i stara pocieszyć. Jednak ja chce go widzieć. Chce go słyszeć. Chce go czuć! I wtedy naprawdę poczułam dotyk na ramieniu. Jednak, była to zimna ręka Czkawki. Widać było po nim, że płakał. Tak jak każdy.
-Elsa, chodźmy już. Zaczyna się ściemniać.-oznajmił cicho.
-Ale ją nie chce. Chce być tu z nim.-zapłakałam.
-I chcesz być chora? Jack by tego nie chciał.-oznajmiła Merida.
-Skąd możesz wiedzieć czego by chciał! On nie żyje!!-wrzasnęłam, pokrywając mały kawałek ziemi szronem. Zaczęłam jeszcze bardziej płakać i skulona upadłam na trawę.
Po chwili poczułam jak czyjeś ręce oplotły moje ciało i dały dużo ciepła. Tak bardzo chciałabym, aby były to ręce Jack'a.
-Ciii. Nie płacz. To i tak nic nie pomoże.-oznajmił smutno Czkawka i pomógł mi wstać.
-Chodźcie do zamku. Przenocujecie tam z nami.-oznajmiła smutno Anna.
-Dobrze.-powiedział Czkawka i pomógł mi dojść, aż do swojego pokoju.
***
Nie mogłam przestać myśleć o ostatnich dniach. Nadal jestem wstrząśnięta tymi wszystkimi wydarzeniami. I nadal nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie zobaczę Jack'a. Wgapiona tęskno w puste krzesło na przeciwko, na którym zawsze siedział, dłubałam tłuczone ziemniaki. W Jadalni siedzieli również Czkawka, Merida i Anna, którzy też mało angażowali się w zjedzeniu kolacji. Cała trójka trochę lepiej przyjęła śmierć Jack'a. Znaczy się, szybciej się z tym pogodzili. Pocieszają mnie, ale niezbyt im się to udaje. Nie mogę przestać myślę o tej tragedii, a muszę władać królestwem. Robi to na razie rada, lecz nie może ciągnąć się to w nieskończoność. Kiedyś w końcu muszę wrócić. I wtem nagle, coś mi się przypomniało:
-Dziś 16 lipca...Urodziny Jack'a.-zadrgała mi warga.
-Wiemy. Przykro nam Elsa. Jak chcesz, możemy do niego pójść.-zaproponowała Ania.
-Byłam dziś u niego sześć razy. Nie chce go męczyć.-powiedziałam, jakby dalej żył.
-Może chcesz iść na spacer?-zaproponowała Merida.
-Pójdę...Tylko sama, dobrze? Muszę sobie to wszystko poukładać.
-Jesteś pewna, że...-zaczął Czkawka.
-Tak. Dam sobie radę.-wymusiłam uśmiech.-Wrócę przed dziewiątą.-dodałam po chwili i wyszłam z Jadalni.
***
Stajnia. Często przychodziłam tu z Jack'iem. Podeszłam do zagrody ze swoim koniem. Zwierze podeszło do mnie i wystawiło głowę za bramy. Pogłaskałam kochaną klacz po głowie. Ta cichutko parsknęła i kiwnęła głową w kierunku zagrody na przeciw. Spojrzałam w tamtym kierunku i przeczytałam tabliczkę. "Lotos". Podeszłam powoli do jego wybiegu. Koń błyskawicznie podszedł do mnie. Zauważyłam po nim, że miał wielką nadzieje, że jest za mną Jack. Zwierzak również tą przeżywa.
-Jak go nazwiesz?-zapytałam.
-Lotos.-uśmiechnął się i zgarnął z oczu swoje brązowe włosy.
-Lotos? Dlaczego tak?-zapytałam.
-Bo będzie mi się kojarzyć z tobą.
-Tak? A w jaki sposób?-spojrzałam na niego uwodzicielsko.
-Lotos to najpiękniejszy kwiat na świecie.
-A jaki to ma związek ze mną?
-A taki, że ty jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie.-powiedział, po czym mnie pocałował.
W oczach znów zebrały mi się łzy. Przetarłam je szybko dłonią i wyszłam ze stajni. Spojrzałam na księżyc. Wielki i jasny. Dziś pełnia. Rozejrzałam się wokół. Zanim weszłam do stajni było jeszcze trochę jasno, a teraz całkowicie ciemno. Tylko srebrna tarcza na niebie oświetlała mi drogę. Ile więc siedziałam u koni? Rozglądałam się tak jeszcze chwilkę, kiedy mój wzrok zatrzymał się na lesie. Zamyśliłam się przez chwilę, po czym udałam w tamtą stronę.
***
Przechodząc pomiędzy drzewami, słyszałam huczące sowy. Trochę się bałam, ale musiałam iść w to jedno, wyjątkowe miejsce. Jezioro. To tu go poznałam. I to tu mi pierwszy raz pomógł.
Byłam przerażona. Nie wiedziałam co robić. Nawet tu dało usłyszeć wycie wilków. Zamroziłam szybko wodę i wybiegłam na środek jeziora. Tu raczej będę po części bezpieczna. Przerażona skuliłam się i czekałam na jakikolwiek cud. I wtedy usłyszałam męski głos:
-Zgubiłaś się, prawda?-odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Był to wysoki brunet. Chyba wieśniak z królestwa moich rodziców.
-Czemu tak myślisz?-wytarłam łzy z policzka.
-Cóż, nie co dzień widzi się siedemnastoletnią dziewczynę, w nocy, płaczącą...ciągnąć tak, dalej, czy zrozumiałaś?-zaśmiał się.
-Nie potrzeba. Jestem w tym lesie pierwszy raz.-wytłumaczyłam się.
-A tak to gdzie przebywasz? W zamku?-zakpił.
-A żebyś wiedział. A właśnie, proszę mi wybaczyć. Jestem księżniczka Elza.
-Księżniczka?! Wybacz wasza wysokość. Nie poznałem.-pokłonił mi się.
-Nie, proszę, wstań. Nie lubię, jak traktują mnie jak królową. Traktuj mnie jak zwyczajną dziewczynę, dobrze?
-Jak sobie życzysz. A właśnie. Ja nazywam się Jack.-przedstawił się.
-Miło mi cię poznać.-uśmiechnęłam się. Wydał mi się miły.
-Przepraszam, jeśli cię urażę, ale jak to zrobiłaś? Znaczy się, to jezioro przed chwilą było cieczą, a teraz to lód.
-Wie to tylko rodzina królewska, ale zdradzę ci, ponieważ nie lubię sekretów. Mam lodowe moce. Od urodzenia.
-Łał. Są cudowne.-uśmiechnął się szczerze.-Jest już późno. Chodź odprowadzę cię.
-Dziękuje, Jack.
Wszystkie wspomnienia z nim uderzały we mnie z prędkością dźwięku. Co chwila przed oczami miałam inny obraz. Od poznania go do jego śmierci.
-Obiecasz mi coś?
-Co?
-Że nigdy mnie nie opuścisz.-odpowiedziałam.
Jednak ze wszystkich wypowiedzianych słów, te plątały mi się w głowie najbardziej. W końcu doszłam na miejsce. Dawno tu nie byłam. Księżyc oświecił swoim blaskiem wodę, co nadało temu miejscu jeszcze większego uroku. Popatrzyłam na ciecz, po czym niepewnie postawiłam na niej nogę. Tradycyjnie tafla zamarzła, a ja stawiałam kolejne kroki. Po chwili całe jezioro skuł lód. Wyszłam na sam jego środek i usiadłam. Popatrzyłam na tarczę księżyca. Piękny. Tak bardzo kojarzył mi się z Jack'iem. Prawie, że codziennie obserwowaliśmy go wieczorem. Uważał, że jest tak magiczny jak ja. Zawsze na te słowa się rumieniłam. Teraz przyprawiały mnie o ukłucie w sercu. Z tej tęsknoty stworzyłam nad swoją dłonią śnieżną podobiznę twarzy Jack'a. W oczach zaczęły zbierać mi się łzy. Wypuściłam jedną, lecz następne powstrzymałam. Gdyby był tylko jakiś sposób, na ożywienie go...I wtedy w głowie narodził mi się pomysł. Był szalony, lecz mógł zadziałać. Szybko wstałam i popatrzyłam na swoje ręce. Oby zadziałało, błagam! W wodzie, pod lodową taflą, zaczęłam tworzyć śnieżną postać. Kształtem przypominała człowieka. Następnie nadałam mu wyraźniejsze kształty i rysy twarzy. Moje dzieło, wyglądało jak śnieżny posąg Jack'a. I po części nim był. Sprawdziłam, czy żaden element jego twarzy i reszty był dobry. Kiedy miałam pewność, że tak, skupiłam w sobie całą siłę i śnieg zamienił się w skórę i kości. Stworzyłam człowieka. Stworzyłam Jack'a. Przesłałam mu jeszcze wszystkie nasze wspomnienia, aby wiedział kim jestem i kim jest on. Następnie, dałam mu życie. Zauważyłam, że otworzył trochę oczy. Żyje. On żyje! Zaczęłam go unosić do góry, aby się przypadkiem nie utopił. Zaraz po tym, jak zbliżył się do lodu, zaczął on pękać i wypuścił go z wody. Jack zaczął głośno oddychać i unosić się dzięki mnie nad ziemią. Nie zauważył mnie jeszcze i może tak będzie lepiej. Nie powiem mu, że go stworzyłam. Zostawię to jako tajemnice. Po chwili opuściłam go i dałam swobodę ruchu. Nie wierze, że on tu jest. Wiem, że to tak naprawdę nie on, ale co za różnica! Mam Jack'a przy sobie! Jeszcze zanim zdążył sobie wszystko ułożyć, co się tu stało, zaczęłam biec w jego stronę, nawołując jego imię. Wtedy się odwrócił i uśmiechnął niepewnie do mnie. Wpadłam w jego objęcia i zapłakałam.
-Hej, księżniczko. Czemu płaczesz?-zapytał swoim słodkim głosem.
-Ty żyjesz.-wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy.
-No właśnie, to miało być kolejne pytanie. Dlaczego, ja żyje? Co się właściwie stało? Pamiętam, że biłem się z Hans'em, a potem nastąpił wybuch. Więc jakim cudem, ja tu jestem?-popatrzył na mnie niezrozumiale.
-Nie pamiętasz? Parę sekund przed wybuchem schroniłeś się za ladą i przeżyłeś. Tylko wpadłeś w chwilową śpiączkę. -skłamałam.
-A co robię tutaj?-rozejrzał się.
-Przyniosłam cię tu ze strażą, która już wróciła do zamku. Miałam nadzieje, że jak tu wrócisz, to się obudzisz. I podziałało.
-I jeszcze jedno pytanko. Dlaczego moje włosy są białe?!-zaskoczony chwycił jeden z kosmyków i zrobił lekkiego zeza, aby móc lepiej go obejrzeć.
Faktycznie, nie zauważyłam tego wcześniej. Jego włosy były białe jak śnieg, a oczy niebieskie jak woda. Skóra była bledsza, a ubranie, które miał przed śmiercią, zastąpiła niebieska bluza z kapturem. Chyba jednak źle przyjrzałam się śnieżnej figurze. Ale to nie ważne. Ważne, że jest tu ze mną.
-Nie wiem. To chyba przez promieniowanie tej bomby. Ale uroczo wyglądasz.-przyznałam. Naprawdę mu tak do twarzy.
-Yyy, dzięki. Może chodź już do zamku. Jest już późno...Przynajmniej tak mi się wydaje
***
W końcu dotarliśmy do pałacu. Zdziwieni widokiem Jack'a strażnicy, otworzyli nam drzwi wejściowe, a my weszliśmy do środka. Zauważyłam, że na schodach siedział Czkawka. Po jego wyrazie twarzy widać było, że się czymś martwił.
-Elsa!-zawołał, po czym wstał i mnie przytulił.-Jest już grubo po dwudziestej drugiej! Bałem się, że coś ci się stało! Albo, że sama sobie coś zrobiłaś.-odkleił się ode mnie.
-Dlaczego miałaby sobie coś zrobić?-usłyszeliśmy zdziwiony głos Jack'a.
Dopiero wtedy Czkawka zorientował się, że nie jesteśmy sami.
-JACK?!-krzyknął przerażony-Ty żyjesz?!
-Ej, no spałem tylko parę dni! Nie trzeba było spisywać mnie już na straty!-zaśmiał się.
-Yyu, Jack. Idź do mojego pokoju. Zaraz do ciebie dołączę.
-Ale...
-Czkawka chyba źle się czuje. Zaprowadzę go do lekarza i zaraz wracam.-zapewniłam go.
-No dobrze.-zgodził się w końcu i udał po schodach na górę.
Kiedy zniknął z zasięgu naszego wzroku, spojrzałam na Czkawkę. Układał usta, ale nie wydobyłam się z nich dźwięk.
-Wysłowisz się w końcu?-zapytałam.
-Czy to był Jack?-zapytał wielce zaskoczony.
-Noo, tak jakby.-zacisnęłam palce.
-Ale jak to, "tak jakby"? Elsa, co tu się dzieje?!
-Nie krzycz. To ja stworzyłam tego Jack'a. Nie dałam rady wytrzymać tej tęsknoty.-przyznałam.
-Elsa, czy ty wiesz co zrobiłaś? To nie jest Jack, którego kochasz. Tamten nie żyje, zrozum to wreszcie.-przytulił mnie.
-Wiem. Przepraszam.
-No już dobrze. A teraz idź i go...yyy...rozmontuj?
-Co? Nie, Czkawka, nie dam rady.-uwolniłam się z jego uścisku.
-Ale musisz.
-Ty nic nie rozumiesz! Ja go kocham!-zawołałam i pobiegłam do swojego pokoju.
***
Noc.
Nie mogę spać. Leże na łóżku koło "Jack'a". Myślałam cały czas o tym co powiedział mi Czkawka. Miał racje. Nie kocham jego, tylko prawdziwego Jack'a. Ale nie potrafię się pozbyć tego. Nie umiem znów patrzeć na jego śmierć. Za bardzo cierpię po utracie tego prawdziwego. Spojrzałam na jego twarz. Rysy były identyczne. Byli identyczni. Teraz tak bardzo żałowałam tego co zrobiłam. Położyłam głowę na poduszkę i po cichu płakałam. Co ja zrobiłam?!
***
Śniadanie odbywało się w kompletniej ciszy. Czkawka poinformował jeszcze wczoraj Meridę i Annę o moim dziele. Teraz cała trójka czasami spoglądała na mnie z wyrzutem. Klon Jack'a dłubał łyżką owsiankę. Po chwili jednak przerwał ciszę.
-Pyszna ta owsianka, prawda?
Nikt się nie odezwał.
-Ej, no co z wami? Czkawka? Co się dzieje?
-Nic. Nie jestem jakoś specjalnie głodny, "Jack".
-Na pewno? Znam cię i wiem, że coś tu nie gra.-spojrzał na niego podejrzliwie.
Na te słowa, Czkawka gwałtownie odsunął się od stołu i wyszedł z Jadalni. Zmartwiony Jack, podrapał się po głowię i położył rękę na stole. Nagle, kawałek drewna obrósł szronem. Lekko drygnęłam zaskoczona. Czyżbym przez przypadek, podarowała mu też moce?
-Yyy, Elsa?
Po chwili z pokoju wyszły również dziewczyny.
-Przepraszam cię na chwilkę. Mają dziś ciężki dzień.-uśmiechnęłam się i udałam za nimi.
Po wyjściu z Jadalni, na korytarzu spotkałam całą trójce. Podeszłam do nich.
-Ej, możecie się uspokoić? Widzicie, że nieswojo się czuje. Moglibyście być milsi.
-A my jak mamy się czuć? Myślisz, że jak stworzysz klona, to wszystko będzie po staremu!?-oburzyła się Merida.
-Nie. Proszę spróbujcie mnie zrozumieć. Ja naprawdę cierpię.
-Właśnie widzimy. Stwarzasz sobie klona Jack'a i zmuszasz go nieświadomie do tego, aby cię kochał.
-Elsa, chodź do twojego gabinetu. Musimy porozmawiać.-oznajmił Czkawka.
-Dobrze.
***
O co tu chodzi? Nic już nie rozumiem. Najpierw ci się gniewają na mnie, za nie wiem co, a teraz mam jeszcze moce? Przecież to nie normalne. I że niby to wszystko przez tą bombę. Nie sądzę. Wyszedłem jak najprędzej z Jadalni i udałem się na poszukiwania Elsy. Może w końcu wyjaśni mi, o co tu chodzi. W jej pokoju jej nie ma. W salonie pusto. Mój pokój-brak. Kuchnia, zero. Został jeszcze jej gabinet. Przyśpieszyłem tempo i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie czuje czucia w nogach. Spojrzałem w dół. Lewituje! Super, jeszcze latać potrafię! To mnie zaczyna przerażać! Czym prędzej udałem się do gabinetu. Już przed drzwiami słyszałem głosy. W końcu ich znalazłem! Bez pukania wszedłem do środka. Wszyscy najpierw spojrzeli na mnie, a potem udali, że mnie nie ma.
-Elsa, mogłabyś mi wyjaśnić, co się tu dzieje?
-No powiedz mu.-powiedział surowo Czkawka.
-Jack, bo ja. Bo ty...nie...istniejesz.
-Co? Przecież jestem tu! Elsa, o co chodzi! Nie kochasz mnie już? Elsa! Ja cię kocham!!-krzyknąłem, starając nie wypuścić łez.
-Nie! Nie kochasz mnie! Wydaje ci się, bo ja cię stworzyłam! Prawdziwy Jack nie żyje!!!-wydarła się, po czym schowała twarz w dłoniach. Słyszałem jak szlocha.
Ale jak to ja nie istnieje? Elsa mnie stworzyła? Ale...To niemożliwe. Nic nie zrozumiałem. Po chwili uciekłem przez okno. Nie wierze w to! Zacząłem lecieć nad klif, przy którym często siedzieliśmy z Elsą. I wtedy zauważyłem, że jest na nim jakiś głaz. Wcześniej go tam nie było. Co on tu robi? Wylądowałem przed nim i zauważyłem, że jest na nim coś wygrawerowane. "Jack Frost (1812-1831)..." Czyli to prawda? Ja umarłem. Znaczy się osoba, którą jestem. Czy się, osoba którą miałem udawać. Już nic z tego nie rozumiem. Kim ja jestem? Byłem wściekły. To Elsa mnie stworzyła. Tylko dlatego, że jest jej ciężko. A co ja mam powiedzieć! Chce być na nią wściekły, a nie mogę bo ją kocham! Ale ja nie chce! Zesłała na mnie takie nieszczęście. Stworzyła sobie marionetkę, która miała ją odprowadzić od rozpaczy, a kiedy uświadomiła sobie, że to nic nie działa, wyrzuciła ją. Zostawiła na lodzie. Cały świat wywrócił mi się do góry nogami. Siedziałem przy tym głazie jeszcze parę godzin, kiedy usłyszałem krzyk. Kobiecy krzyk. Spojrzałem w stronę z której dobiega. Zamek. Elsa! Szybko uniosłem się w górę i poleciałem w tamtą stronę. Doleciałem do okna, prowadzącego do jej pokoju. Podleciałem bliżej i przez szkło ujrzałem jakiegoś rudego typka z szablą. Strasznie przypominał Hans'a. Ale on przecież nie żyje. Chyba, że nasza królowa zapragnęła też sklonować sobie wroga? Szybko wleciałem do środka i zapędziłem mężczyznę do rogu pokoju. Z czego to zrozumiałem z krzyków Elsy, to brat Hans'a. Przypłynął dla zemsty. Rozejrzałem się po pokoju, w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym się obronić. Wzrok zatrzymałem na krześle. Podbiegłam do niego i jednym silnym ruchem, uderzyłem nim o podłogę, tak, że w ręku został mi gruby kawałek drewna, nadającego się do obrony. Wróciłem do rudego i zacząłem osłaniać przed ciosami. Przy którymś razie, z całej siły uderzył szablą w drewno. Jego czubek odpadł, zostawiając przy tym ostrzejszy koniec. Mężczyzna uderzył tak jeszcze parę razy, aż w końcu fragment krzesła przypominał kołek. Korzystając ze zmęczenia wroga, szybkim i silnym ruchem, wbiłem mu drewno w serce. Usłyszeliśmy jeszcze krzyk brata Hans'a, po czym padł na ziemię. Jego koszula, zaczęła zmieniać barwę na czerwoną. Z obrzydzeniem odwróciłem od niego wzrok i spojrzałem na Elsę. Ta szybko podbiegła do mnie i przytuliła.
-Nic ci nie jest?-zapytała przerażona.
-Mi nic. A tobie?-zapytałem z troską.
-Jack, ja przepraszam. To moja wina.
-Nic się nie stało.-uśmiechnąłem się, kiedy się ode mnie odczepiła.
-Jestem ci winna dług. Nie wiem czy kiedykolwiek, uda mi się go spłacić.-uśmiechnęła się lekko.
***
-Uda.-odpowiedział, po czym chwycił moją dłoń i przyłożył ją do swojego serca. Wiem o co mu chodzi.
-Nie, Jack, nie mogę.-odwróciłam głowę.
-Możesz. Elsa, proszę. Nie każ mi cierpieć.-spojrzał na mnie błagalnie.
-Ale, ja nie chcę cię znów stracić.-zapłakała.
-Stracisz mnie pierwszy raz. Nie jestem Jack'iem. Przepraszam cię za to. Za to, że nie jestem taki jak on. Że nie jestem nim.-opuścił głowę.
-Nie to ja przepraszam. Przeze mnie teraz tak cierpisz.
-Proszę zrób to.-spojrzał w moje oczy.
-Dobrze. Dla ciebie.
Posłałam do swojej ręki energię, która wyssała z niego życie. Udało mi się jeszcze usłyszeć ciche "dziękuje", po czym jego głowa opadła na dół. Ciało stało sztywno na baczność. Teraz jeszcze tylko je zniszczyć. Miałam już to zrobić, kiedy usłyszałam głos. Ten cudowny głos. Jack. Odwróciłam głowę w miejsce z którego dobiegał. I ujrzałam go. Swojego Jack'a. Tego prawdziwego. Brązowowłosego. Zaczęłam niepewnie do niego podchodzić. Był z lekka przezroczysty. Czyli to duch. Albo halucynacje. Kiedy byłam już przy nim niepewnie uniosłam dłoń. Chciałam go dotknąć, ale się bałam. A co jeśli go przeniknę? Nadal nie mogłam w to uwierzyć.
-Jack?-musiałam się upewnić.
-Witaj, księżniczko.-tak, to on. Tylko on tak do mnie mówi.
W oczach zebrało mi się całe mnóstwo łez. Nie mogąc wytrzymać przytuliłam go. I nie przeniknął przeze mnie. Mogłam go dotknąć! Wtuliłam w jego ramię głowę i starałam uspokoić. Jednak nie mogłam. W gardle urosła mi gula.
-Ciii. Jestem tu. Nie płacz.-usłyszałem jego cudowny, pełen troski głos.
-Przepraszam. To przeze mnie nie żyjesz. To moja wina. Proszę wybacz mi.-zapłakałam.
-Kochana, to nie twoja wina. Kocham cię.-oderwałam się od niego i spojrzałam w jego oczy.
-Ja ciebie też bardzo kocham. Przepraszam. Zdradziłam się. Stworzyłam na twoje miejsce twojego kolna.-wypuściłam kolejne łzy.
-Nic się nie stało. Cierpiałaś. Rozumiem cię. -uśmiechnął się lekko.-Ale już tu jestem. Zapomniałaś co ci obiecałem? Że zawsze będę przy tobie.
-Pamiętam.-otarłam łzę. I wtedy sobie coś uświadomiłam.-Odejdziesz zaraz, prawda?
-Kto ci takich głupot naopowiadał? Tamten rudzielec?-spojrzał na zwłoki brata Hans'a. Po chwili podszedł do białowłosego klona.-Mogę?
Miałam już kiwnąć głową, kiedy do pokoju wpadł Czkawka z resztą. Kiedy zobaczyli ducha Jack'a, zesztywnieli. Merida zakryła swoje ust i przypatrywała mu się z niedowierzaniem. Ania starała sobie uświadomić, że przed nią stoi najprawdziwszy Jack. Czkawka natomiast, zaczął powoli podchodzić do chłopaka. Przyglądał mu się z niedowierzaniem.
-Jack?-wydusił z siebie.
-Hej, stary! Czemu nie odpisujesz na moje listy?-zaśmiał się, jak gdyby nigdy nic.
Nie usłyszał jednak odpowiedzi, ponieważ Czkawka rzucił się na niego z otwartymi ramionami i wtulił głowę w jego ramię. Chyba się lekko popłakał, bo usłyszałam cichy szloch. Jack poklepał go po przyjacielsku po placach, po czym oderwał od siebie. Popatrzył jeszcze na dziewczyny, które nadal nie kontaktowały normalnie. Pomachał przed ich oczami ręką, lecz nadal nic. Wzruszył ramionami, po czym stanął na przeciw ciała klona. Spojrzał na mnie tym uroczym wyrazem twarzy, po czym wszedł w ciało. Poruszył się w nim lekko, po czym już w ciele popatrzył ponownie na mnie. Wykrzywił twarz w uśmiech i podszedł do mnie. Złapał za ręce i powiedział:
-Mam tylko nadzieje, że ten wygląd nie będzie ci przeszkadzał.-uśmiechnął się.
-Nigdy.-odpowiedziałam, po czym bardzo namiętnie ucałowałam jego usta.
========================================================================
To na tyle moi drodzy.
Liczę na to, że się podobało
Przyznam, że kiedy to pisałam i słyszałam smutnej muzyki, to się popłakałam.
Polecam, tak się lepiej czyta.
A teraz...
Pa!