Zimne, listopadowe popołudnie. Nie to, żebym to czuł. Właśnie lecę do mojej watahy. Nie widziałem się z nimi od bardzo dawna. Nawet nie wiedzą, że stałem się strażnikiem. Carpan pewnie się wkurzy i wywali mnie ze stada, ale warto zaryzykować. Po paru minutach lotu, wylądowałem przed lasem w którym można by rzec, mieszkam. Schowałem swój kij w będącym już śniegu po czym ruszyłem w stronę stada. Nie zabieram jej ze względu na biegające tam szczeniaki. Przez to, że rosną im kły, gryzą co popadnie. Oczywiście kiedyś sam nie potrafiłem się powstrzymać i podgryzałem laskę, ale kiedy się złamała, przestałem. Oczywiście udało się ją naprawić. Po chwili dotarłem do czegoś w rodzaju "łąki". Wszędzie latały małe Horrorisy w postaci ludzi lub wilków. Podobnie ci dorośli. Wzrokiem zacząłem szukać, Alfy. Dawno żeś my się nie widzieli. W głębi serca, nadal go lubię. Po chwili odnalazłem go wzrokiem, który jako "wilkołak" mam bardzo dobry. Podobnie jak słuch i węch. Nawet w ludzkiej formie. Podchodzę spokojnie do Carpan'a z opuszczoną głową. Kiedy stoję już przy nim, opuszczam głowę jeszcze trochę niżej, po czym wgapiam się w jego twarz. Zazwyczaj ma żółte tęczówki. Teraz ma jednak czerwone. Od małego miał takie. Jego brązowe włosy spadały i lekko zakrywały jego oczy.
Po chwili odezwał się swoim nie za niskim i nie na wysokim tonem.
-Dawno cię nie widziałem, przyjacielu.
-Przyjacielu? Myślałem, że poświęciłeś naszą przyjaźń władzy nad watahą.
-Tylko po części. Chyba sam pamiętasz, jak od szczeniaka zależało mi na władzy.
-Owszem, pamiętam.-rzekłem, wspominając stare dobre czasy.
-Dziwnie pachniesz, Jack'u. Twoja magia jest o wiele silniejsza, niż przed twoim chwilowym odejściem.-stwierdził.
-Tak, zgadza się. To dlatego, że...-nie wiedziałem, jak mu to powiedzieć. Wiem, jak bardzo nienawidzi Strażników.
-Że...? No mów!-powiedział zniecierpliwiony.
-Posłuchaj, chodzi o to, że stałem się Strażnikiem.-powiedziałem ze stoickim spokojem, chodź w środku miałem ochotę wiać gdzie pieprz rośnie.
-Słucham?! Ale jak to możliwe!? Przecież nie dopuścili by Horroris'a do takiej funkcji!-zawarczał.
-Oni nie wiedzą, że nim jestem. Nawet nic nie podejrzewają.-starałem się go uspokoić.
Po chwili zastanowienia, zapytał:
-Ufają ci?
-Raczej tak. Strażnik Zachwytu pozwolił mi nawet zamieszkać w jego bazie. Ja jednak jestem wolnym wilkiem i wolę podróżować po świecie.
-Jak przybłęda.-warknął.-No dobrze. Chociaż na jedno dobrze się składa.-uśmiechnął się chytrze.
Już miałem zapytać o co chodzi z tym, że na jedno dobrze się składa, lecz ktoś nam przeszkodził.
-Carpan'ie. -skłonił się lekko.-Naszego nauczyciela do polowania ubili leśniczy. Zapuścił się biedak za daleko. Kto będzie teraz uczył szczeniaki polować?-zapytał lekko zasapany.
-Hmm.-spojrzał na mnie.-Jack, pamiętam, że byłeś dobry z polowań.-powiedział skrobiąc paznokcie.
-Chyba tak...-powiedziałem niepewnie.
-Chyba?! Nie bądź taki skromny! Pamiętam! Byłeś najlepszy z naszej grupy! Żebyś widział go na polowaniu!-klepnął już mniej zdyszanego mężczyznę po ramieniu-34 sokoły, 56 zajęcy i 12 saren! I to wszystko w 10 minut. Och, przypomina mi się, że gdyby nie więcej czasu przyniósłbyś nam jeszcze stado dzików!-zaśmiał się.
-No może byłem dobry. Ale ja nie umiem uczyć!
-To się naucz! No już. Prym zaprowadzi cię do szczeniaków. A i jeszcze coś! Jack, chce cię tu widzieć za tydzień o tej samej porze.
-Zgoda!-zawołałem na wychodne i ruszyłem za mężczyzną, który najwidoczniej miał na imię Prym.
-Naprawdę upolowałeś 23 sokoły? Ale jak?-zapytał zdumiony prowadząc mnie do czekającym dzieci.
-No, najpierw wystarczyło znaleźć jednego. Jak się już znalazło, to trzeba go atakować i czekać, aż przyleci większe stado, na pomoc. No i wtedy łamiesz skrzydełka i ogonki, żeby nie uciekły i zabijasz.
-Sprytne. Muszę cię kiedyś zobaczyć w akcji...No dobrze, a teraz zostawiam się z nimi.-wskazał na trójkę dzieci w wieku ok, 10 lat.
Uśmiechnąłem się do niech. Nie zauważyłem nawet kiedy, Prym wrócił do swoich spraw.
-No dobrze dzieciaki...No więc która to jest wasza lekcja?-zapytałem, chcąc wiedzieć, czy znają chodź podstawy.
-Pierwsza.-odezwały się chórem dzieci. Była to dwójka chłopców i jedna dziewczynka
-Yhym. No dobrze, to zapraszam za mną. Dziś przerobimy teorię.
Po chwili dotarliśmy do pewnego miejsca. Nie kręci się tu za dużo zwierząt i oto mi chodziło. Usiadłem na śniegu i poczekałem, aż reszta zrobi to samo. Dzieci wgapiły się na mnie wyczekująco, a ja zastanawiałem się, jak im to wszystko wyjaśnić.
-No dobrze, A więc, któreś z was już polowało?-zapytałem na początek.
-Ja!-zgłosił się brązowowłosy chłopak.
-I co upolowałeś?
-Powiedziałem, że polowałem, a nie, że mi się udało.-zaśmialiśmy się.
-No dobrze. To może inaczej. Dlaczego ci się nie udało?Opowiedz co się wtedy działo.
-No więc, z rodzicami poszedłem nad jezioro. No i w jednym z krzaków zauważyłem sarnę. Podbiegłem do niej z zamiarem podgryzienia nóg, lecz lekko mnie kopnęła i uciekła.
-Hah! I wszystko jasne! Posłuchaj. Sarny to bardzo szybkie i płochliwe zwierzęta. Nie wolno ich od razu atakować. Trzeba poczekać z ukrycia, aż będzie odpowiedni moment i skoczyć na nią, po czym przewalić i uniemożliwić wstanie.
-A co z zającami? Też są szybkie, ale są mniejsze i jeszcze mają te śliskie futerko.-przypomniał mi się Zając Wielkanocny. Ciekaw jestem, jakby zareagował, gdyby to wszystko słyszał.
-U nich, jest trochę podobnie. Ukrycie. Odpowiedni moment, I skok. Tylko bez przewalania. Musicie zatopić swoje kły w jego ciele i nie poluźniać ich do puki nie macie pewności, że nie żyje.
-Łał-powiedziały szczęśliwe dzieci.
No dobra, z teorii to na tyle. Kiedy indziej zrobię im prawdziwe polowanie. Odprowadziłem dzieci do ich domów, po czym oddaliłem się od watahy z zamiarem polecenia na biegun do Northa. Dziś piątek, więc po zmierzchu nastąpi przemiana. Muszę się sprężać, bo już 14, a miał do mnie jakąś sprawę.
Po jakiejś godzinie lotu udało mi się dotrzeć do bazy North'a. Korytarzem obijałem małe, plączące się pod nogami elfy i zajęte pracę Yeti. W końcu niedługo jest gwiazdka! Mikołaj ma masę roboty. Po chwili dotarłem do gabinetu Świętego. Otworzyłem na luzaku drzwi, jak zawsze. Od szczeniaka byłem pewny siebie i wyluzowany. Przy biurku stał Miko i właśnie kończył podpisywać jakiejś papiery dla Yeti'ego który tu przyszedł. Mężczyzna przekazał jakąś umowę włochaczowi, który wyminął mnie i wyszedł.
-Hej!-przywitałem się. Chyba mnie nawet nie zauważył.
-O Jack! Wreszcie jesteś!-uśmiechnął się szeroko.
-Miałem do mnie jakąś sprawę, więc słucham...
-A no tak! Jack. Wszyscy dobrze wiemy, że zbliżają się święta. Jestem ogromnie zajęty i chciałbym cię poprosić, żebyś pomógł mi ogarnąć parę spraw.
-Ale dziś?!
-Przynajmniej w tą noc. Reszta strażników również przychodzi.
-North, ja naprawdę zawsze chętnie, tylko, że dziś nie mogę. Miałem lecieć do Europy zrzucić im śnieg. Chyba nie chcemy, aby tak gwiazdka i zima była dla nich bezśnieżna.
-A nie mógłbyś zrobić tego jutro?
-Przykro mi. Może następnym razem.-naprawdę trudno mi było odmówić, ale przez tą przemianę, muszę.
-A mógłbyś zabrać ze sobą chodź parę elfów? Wiesz jak przeszkadzają.
- "I zjeść je po drodze? Żartujesz?"-pomyślałem.-Naprawdę mi przykro. Ale zimę tworzę ja sam. Ty masz tu pomocników i jeszcze Strażników. A ja jestem sam jeden.-spojrzałem przez okno. Zaczyna się ściemniać.-Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia.-powiedziałem smętnie z zamiarem wyjścia.
-A będziesz chociaż u nas na Wigilii?-zapytał z nadzieją.
-Postaram się.-powiedziałem i wyszedłem.
* * *
W ostatniej chwili udało mi się dolecieć do jakiegoś lasu. Wylądowałem na śniegu i popatrzyłem w niego. Księżyc już prawie w pełni wychodzi na horyzont. Nagle po moim ciele przeszedł dreszcz. Zaczyna się przemiana. Stanąłem dla ułatwienia na czworaka i czułem, jak wyrastają mi, białe wilcze uszy i ogon. Nogi i ręce zaczęły przemieniać się w potężne łapy, a ciało zaczęło zarastać futrem. Kręgosłup ustawił się tak, że już normalnie mogłem stać na łapach. Twarzy wydłużyła mi się lekko, zamieniając w pysk. Po chwili czułem, że to już koniec. Wypuściłem z pyska ciepłe powietrze i przed oczami ujrzałem parę. Zauważyłem, że zapomniałem schować laski, więc wziąłem ją w pysk i schowałem za jakimiś głazami. Rozejrzałem się wokół i zaciągnąłem powietrza, aby stwierdzić, czy jestem tu sam. Wyczułem jedynie parę zajęcy i inne leśne stworzonka. Zadowolony zacząłem biec głębiej w las. Przeskakiwałem różne leżące pnie drzew czy wąskie zamarznięte strumyczki. Las był cały biały, więc z łatwością mogłem ukrywać się w śniegu. Uwielbiałem te noce w których mogę być sobą. Z dala od watahy, z dala od Strażników. Tylko ja i moja własna natura. W te dni mogę robić co mi się żywnie podoba. Czuje się wtedy taki wolny. Zero sekretów. Zero problemów. Nagle koło mnie przebiegł królik. Biedak, wydał na siebie wyrok. Zaburczało mi w brzuchu. No to będzie zabawa. Zacząłem biec za uszatym. Miał niefart, ponieważ jego futro było ciemne, a otoczenie białe. Do tego jeszcze mam ten doskonały wilczy wzrok i węch, więc dopadnięcie go nie sprawiło mi problemu. Kiedy już dopadłem futrzaka, zatopiłem swoje kły w jego ciele i poczekałem, aż zaśnie na wieki. Po chwili tak się stało. Poluźniłem zacisk szczęk i popatrzyłem na swoją zdobycz. Wielki i tłusty zając. Pyszności. Chwilę po tym, rozszarpałem ciało ofiary i zacząłem wyjadać jego wnętrzności. Nie brzydziło mnie to. Dla Horrori's to normalne. Taka nasza dzika natura. Kiedy w końcu skończyłem, oblizałem pysk z krwi która została mi lekko na futrze i ruszyłem w poszukiwaniu jakiejś jaskini lub nory w której przenocuje. Po parunastu minutach znalazłem dużą opuszczoną norę. Nie wiem jakie zwierze w niej kiedyś mieszkało, ale musiało być ogromne, skoro zmieściłem się tam bez problemu i z pewnością, zmieściłby się tu jeszcze jakiś wilk. Ułożyłem się wygodnie po czym zasnąłem.