czwartek, 31 grudnia 2015

1.

29.11.2013r. (Zima) godz. 12:00 Piątek

Zimne, listopadowe popołudnie. Nie to, żebym to czuł. Właśnie lecę do mojej watahy. Nie widziałem się z nimi od bardzo dawna. Nawet nie wiedzą, że stałem się strażnikiem. Carpan pewnie się wkurzy i wywali mnie ze stada, ale warto zaryzykować. Po paru minutach lotu, wylądowałem przed lasem w którym można by rzec, mieszkam. Schowałem swój kij w będącym już śniegu po czym ruszyłem w stronę stada. Nie zabieram jej ze względu na biegające tam szczeniaki. Przez to, że rosną im kły, gryzą co popadnie. Oczywiście kiedyś sam nie potrafiłem się powstrzymać i podgryzałem laskę, ale kiedy się złamała, przestałem. Oczywiście udało się ją naprawić. Po chwili dotarłem do czegoś w rodzaju "łąki". Wszędzie latały małe Horrorisy w postaci ludzi lub wilków. Podobnie ci dorośli. Wzrokiem zacząłem szukać, Alfy. Dawno żeś my się nie widzieli. W głębi serca, nadal go lubię. Po chwili odnalazłem go wzrokiem, który jako "wilkołak" mam bardzo dobry. Podobnie jak słuch i węch. Nawet w ludzkiej formie. Podchodzę spokojnie do Carpan'a z opuszczoną głową. Kiedy stoję już przy nim, opuszczam głowę jeszcze trochę niżej, po czym wgapiam się w jego twarz. Zazwyczaj ma żółte tęczówki. Teraz ma jednak czerwone. Od małego miał takie. Jego brązowe włosy spadały i lekko zakrywały jego oczy.

Po chwili odezwał się swoim nie za niskim i nie na wysokim tonem.
-Dawno cię nie widziałem, przyjacielu.
-Przyjacielu? Myślałem, że poświęciłeś naszą przyjaźń władzy nad watahą.
-Tylko po części. Chyba sam pamiętasz, jak od szczeniaka zależało mi na władzy.
-Owszem, pamiętam.-rzekłem, wspominając stare dobre czasy.
-Dziwnie pachniesz, Jack'u. Twoja magia jest o wiele silniejsza, niż przed twoim chwilowym odejściem.-stwierdził.
-Tak, zgadza się. To dlatego, że...-nie wiedziałem, jak mu to powiedzieć. Wiem, jak bardzo nienawidzi Strażników.
-Że...? No mów!-powiedział zniecierpliwiony.
-Posłuchaj, chodzi o to, że stałem się Strażnikiem.-powiedziałem ze stoickim spokojem, chodź w środku miałem ochotę wiać gdzie pieprz rośnie.
-Słucham?! Ale jak to możliwe!? Przecież nie dopuścili by Horroris'a do takiej funkcji!-zawarczał.
-Oni nie wiedzą, że nim jestem. Nawet nic nie podejrzewają.-starałem się go uspokoić. 
Po chwili zastanowienia, zapytał:
-Ufają ci?
-Raczej tak. Strażnik Zachwytu pozwolił mi nawet zamieszkać w jego bazie. Ja jednak jestem wolnym wilkiem i wolę podróżować po świecie.
-Jak przybłęda.-warknął.-No dobrze. Chociaż na jedno dobrze się składa.-uśmiechnął się chytrze.

Już miałem zapytać o co chodzi z tym, że na jedno dobrze się składa, lecz ktoś nam przeszkodził. 
-Carpan'ie. -skłonił się lekko.-Naszego nauczyciela do polowania ubili leśniczy. Zapuścił się biedak za daleko. Kto będzie teraz uczył szczeniaki polować?-zapytał lekko zasapany.
-Hmm.-spojrzał na mnie.-Jack, pamiętam, że byłeś dobry z polowań.-powiedział skrobiąc paznokcie.
-Chyba tak...-powiedziałem niepewnie.
-Chyba?! Nie bądź taki skromny! Pamiętam! Byłeś najlepszy z naszej grupy! Żebyś widział go na polowaniu!-klepnął już mniej zdyszanego mężczyznę po ramieniu-34 sokoły, 56 zajęcy i 12 saren! I to wszystko w 10 minut. Och, przypomina mi się, że gdyby nie więcej czasu przyniósłbyś nam jeszcze stado dzików!-zaśmiał się.
-No może byłem dobry. Ale ja nie umiem uczyć!
-To się naucz! No już. Prym zaprowadzi cię do szczeniaków. A i jeszcze coś! Jack, chce cię tu widzieć za tydzień o tej samej porze.
-Zgoda!-zawołałem na wychodne i ruszyłem za mężczyzną, który najwidoczniej miał na imię Prym. 

-Naprawdę upolowałeś 23 sokoły? Ale jak?-zapytał zdumiony prowadząc mnie do czekającym dzieci.
-No, najpierw wystarczyło znaleźć jednego. Jak się już znalazło, to trzeba go atakować i czekać, aż przyleci większe stado, na pomoc. No i wtedy łamiesz skrzydełka i ogonki, żeby nie uciekły i zabijasz.
-Sprytne. Muszę cię kiedyś zobaczyć w akcji...No dobrze, a teraz zostawiam się z nimi.-wskazał na trójkę dzieci w wieku ok, 10 lat.

Uśmiechnąłem się do niech. Nie zauważyłem nawet kiedy, Prym wrócił do swoich spraw.
-No dobrze dzieciaki...No więc która to jest wasza lekcja?-zapytałem, chcąc wiedzieć, czy znają chodź podstawy. 
-Pierwsza.-odezwały się chórem dzieci. Była to dwójka chłopców i jedna dziewczynka
-Yhym. No dobrze, to zapraszam za mną. Dziś przerobimy teorię.

Po chwili dotarliśmy do pewnego miejsca. Nie kręci się tu za dużo zwierząt i oto mi chodziło. Usiadłem na śniegu i poczekałem, aż reszta zrobi to samo. Dzieci wgapiły się na mnie wyczekująco, a ja zastanawiałem się, jak im to wszystko wyjaśnić.
-No dobrze, A więc, któreś z was już polowało?-zapytałem na początek.
-Ja!-zgłosił się brązowowłosy chłopak.
-I co upolowałeś?
-Powiedziałem, że polowałem, a nie, że mi się udało.-zaśmialiśmy się.
-No dobrze. To może inaczej. Dlaczego ci się nie udało?Opowiedz co się wtedy działo.
-No więc, z rodzicami poszedłem nad jezioro. No i w jednym z krzaków zauważyłem sarnę. Podbiegłem do niej z zamiarem podgryzienia nóg, lecz lekko mnie kopnęła i uciekła.
-Hah! I wszystko jasne! Posłuchaj. Sarny to bardzo szybkie i płochliwe zwierzęta. Nie wolno ich od razu atakować. Trzeba poczekać z ukrycia, aż będzie odpowiedni moment i skoczyć na nią, po czym przewalić i uniemożliwić wstanie. 
-A co z zającami? Też są szybkie, ale są mniejsze i jeszcze mają te śliskie futerko.-przypomniał mi się Zając Wielkanocny. Ciekaw jestem, jakby zareagował, gdyby to wszystko słyszał.
-U nich, jest trochę podobnie. Ukrycie. Odpowiedni moment, I skok. Tylko bez przewalania. Musicie zatopić swoje kły w jego ciele i nie poluźniać ich do puki nie macie pewności, że nie żyje.
-Łał-powiedziały szczęśliwe dzieci.

No dobra, z teorii to na tyle. Kiedy indziej zrobię im prawdziwe polowanie. Odprowadziłem dzieci do ich domów, po czym oddaliłem się od watahy z zamiarem polecenia na biegun do Northa. Dziś piątek, więc po zmierzchu nastąpi przemiana. Muszę się sprężać, bo już 14, a miał do mnie jakąś sprawę.

Po jakiejś godzinie lotu udało mi się dotrzeć do bazy North'a. Korytarzem obijałem małe, plączące się pod nogami elfy i zajęte pracę Yeti. W końcu niedługo jest gwiazdka! Mikołaj ma masę roboty. Po chwili dotarłem do gabinetu Świętego. Otworzyłem na luzaku drzwi, jak zawsze. Od szczeniaka byłem pewny siebie i wyluzowany. Przy biurku stał Miko i właśnie kończył podpisywać jakiejś papiery dla Yeti'ego który tu przyszedł. Mężczyzna przekazał jakąś umowę włochaczowi, który wyminął mnie i wyszedł.
-Hej!-przywitałem się. Chyba mnie nawet nie zauważył.
-O Jack! Wreszcie jesteś!-uśmiechnął się szeroko.
-Miałem do mnie jakąś sprawę, więc słucham...
-A no tak! Jack. Wszyscy dobrze wiemy, że zbliżają się święta. Jestem ogromnie zajęty i chciałbym cię poprosić, żebyś pomógł mi ogarnąć parę spraw.
-Ale dziś?!
-Przynajmniej w tą noc. Reszta strażników również przychodzi. 
-North, ja naprawdę zawsze chętnie, tylko, że dziś nie mogę. Miałem lecieć do Europy zrzucić im śnieg. Chyba nie chcemy, aby tak gwiazdka i zima była dla nich bezśnieżna.
-A nie mógłbyś zrobić tego jutro?
-Przykro mi. Może następnym razem.-naprawdę trudno mi było odmówić, ale przez tą przemianę, muszę.
-A mógłbyś zabrać ze sobą chodź parę elfów? Wiesz jak przeszkadzają.
- "I zjeść je po drodze? Żartujesz?"-pomyślałem.-Naprawdę mi przykro. Ale zimę tworzę ja sam. Ty masz tu pomocników i jeszcze Strażników. A ja jestem sam jeden.-spojrzałem przez okno. Zaczyna się ściemniać.-Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia.-powiedziałem smętnie z zamiarem wyjścia.
-A będziesz chociaż u nas na Wigilii?-zapytał z nadzieją.
-Postaram się.-powiedziałem i wyszedłem. 

*  *  *
W ostatniej chwili udało mi się dolecieć do jakiegoś lasu. Wylądowałem na śniegu i popatrzyłem w niego. Księżyc już prawie w pełni wychodzi na horyzont. Nagle po moim ciele przeszedł dreszcz. Zaczyna się przemiana. Stanąłem dla ułatwienia na czworaka i czułem, jak wyrastają mi, białe wilcze uszy i ogon. Nogi i ręce zaczęły przemieniać się w potężne łapy, a ciało zaczęło zarastać futrem. Kręgosłup ustawił się tak, że już normalnie mogłem stać na łapach. Twarzy wydłużyła mi się lekko, zamieniając w pysk. Po chwili czułem, że to już koniec. Wypuściłem z pyska ciepłe powietrze i przed oczami ujrzałem parę. Zauważyłem, że zapomniałem schować laski, więc wziąłem ją w pysk i schowałem za jakimiś głazami. Rozejrzałem się wokół i zaciągnąłem powietrza, aby stwierdzić, czy jestem tu sam. Wyczułem jedynie parę zajęcy i inne leśne stworzonka. Zadowolony zacząłem biec głębiej w las. Przeskakiwałem różne leżące pnie drzew czy wąskie zamarznięte strumyczki. Las był cały biały, więc z łatwością mogłem ukrywać się w śniegu. Uwielbiałem te noce w których mogę być sobą.  Z dala od watahy, z dala od Strażników. Tylko ja i moja własna natura. W te dni mogę robić co mi się żywnie podoba. Czuje się wtedy taki wolny. Zero sekretów. Zero problemów. Nagle koło mnie przebiegł królik. Biedak, wydał na siebie wyrok. Zaburczało mi w brzuchu. No to będzie zabawa. Zacząłem biec za uszatym. Miał niefart, ponieważ jego futro było ciemne, a otoczenie białe. Do tego jeszcze mam ten doskonały wilczy wzrok i węch, więc dopadnięcie go nie sprawiło mi problemu. Kiedy już dopadłem futrzaka, zatopiłem swoje kły w jego ciele i poczekałem, aż zaśnie na wieki. Po chwili tak się stało. Poluźniłem zacisk szczęk i popatrzyłem na swoją zdobycz. Wielki i tłusty zając. Pyszności. Chwilę po tym, rozszarpałem ciało ofiary i zacząłem wyjadać jego wnętrzności. Nie brzydziło mnie to. Dla Horrori's to normalne. Taka nasza dzika natura. Kiedy w końcu skończyłem, oblizałem pysk z krwi która została mi lekko na futrze i ruszyłem w poszukiwaniu jakiejś jaskini lub nory w której przenocuje. Po parunastu minutach znalazłem dużą opuszczoną norę. Nie wiem jakie zwierze w niej kiedyś mieszkało, ale musiało być ogromne, skoro zmieściłem się tam bez problemu i z pewnością, zmieściłby się tu jeszcze jakiś wilk. Ułożyłem się wygodnie po czym zasnąłem. 

środa, 30 grudnia 2015

Prolog

Magiczne istoty. Istoty fantastyczne. Nazwy te znaczą jedno, prawda? A teraz: Strażnicy Marzeń i Horroris (zaraz wszystko będzie wyjaśnione dop.aut.). Według mnie to również to samo. Jednak tylko dla mnie. Dlaczego? Bo jestem jednym i drugim. Może opowiem coś o sobie, dla ułatwienia sprawy:

Nazywam się Jack Mróz. Jeszcze zanim Księżyc przemienił mnie w istotę, która ma dawać dzieciom radość i nadzieje, byłem jedynym w rodzinie Horroris, czyli coś w rodzaju wilkołakiem. Nie nazwałbym nas tak, ponieważ nie jesteśmy potworami. Nie zabijamy ludzi, no chyba, że w obronie własnej. Mi się to jednak nigdy nie zdarzyło. Moi rówieśnicy z watahy nie mają żadnych rodzin czy partnerów. Są to taki samotne wilki. Chociaż jest taki jeden. Parę razy z nim gadałem. Ma malutką siostrzyczkę w wieku 3 lat. To jeszcze szczeniak. Ja natomiast mam młodszą siostrę i matkę. Znaczy się miałem, bo jednak trochę czasu minęło. One nie były Horrosis, lecz zwyczajnymi ludźmi. Jednak nigdy nie dowiedzieli się, kim jestem naprawdę. Przywódcą naszej watahy jest Corpan. Przyjaźniłem się z nim od szczeniaka, ale po tym, jak stał się naszą Alfą, nasze stosunki zmieniły się, a ja zostałem jego podwładnym. Wszyscy z mojej watahy, mieszkali w lesie w takiej jednej jaskini. Ja natomiast wracam tam nieraz na noc lub aby pospędzać trochę czasu z rówieśnikami. Matka z siostrą o niczym nie wiedzą. Myślą, że chodzę na miasto lub do jakiejś pracy. Muszę je niestety okłamywać. W każdą zimę od wtorku do soboty na zachody słońca niekontrolowanie zmieniam się w wilka. W wiosnę, lato i jesień tylko w poniedziałki i wtorki. Ma tak każdy Horroris. Właśnie te noce spędzam z watahą. W wieku 17 lat, kiedy spędzałem czas z siostrą na łyżwach, groziła jej śmierć. Oczywiście uratowałem ją, lecz sam zginąłem. Właśnie tamtej nocy stałem się tą "istotą". Umiałem zamrażać i latać. Brązowe dotąd włosy stały się białe jak śnieg, a oczy niebieskie. W postaci wilka, również dopisywały mi te kolory. Kiedy moi rówieśnicy się o tym dowiedzieli, nie byli zbytnio do tego wszystkiego przekonani. Wilcza strona została, ale ludzką ogarnęła magia. Nigdy nie przepadali za magicznymi istotami, ale do mnie się z czasem przyzwyczaili. Zostało mi to, że ludzie mnie widzą. I dobrze. Jednak nie wiedzieć czemu, siostra z matką nie. Jedyne na całe świecie, mnie nie widziały. Może tak będzie lepiej. Od tamtej pory zacząłem podróżować po świecie. Po paru set latach, poznałem Strażników Marzeń. Przyznaje zabawna banda. Nie wiem, co Corpan i reszta do nich mają. Okazało się, że Księżyc wybrał mnie na nowego Strażnika. Oczywiście, nie byłem do tego za bardzo przekonany, ze względu na watahę, ale po walce z Mrokiem, przekonałem się, że jestem niezależnym wilkiem i przyjąłem "ofertę pracy". Oczywiście nic nie mówiłem Strażnikom w który skład wchodzi: Święty Mikołaj (North), Zębowa Wróżka (Ząbek), Piaskowy Ludek (Piasek) i Zając Wielkanocny (Zając lub jak ja go zwę Kangur), o tym, że jestem Horroris. Zatrzymam to w sekrecie. W końcu po co im to wiedzieć? Nie zaakceptowali by mnie. A tak to miło się z nimi pracuje. No i właśnie tak, zaczyna (nie kończy), się moja przygoda.

wtorek, 29 grudnia 2015

WITAJCIE!


No więc, witam was wszystkich na moim nowym blogu!
Jego nazwa nosi tytuł: "Wolf Jack".
Już pewnie sami, domyślacie się, o czym jest blog.
Możecie się tu spodziewać przeróżnych istot!
Np.wilkołaki i wampiry
No więc może, wam dam tu taki mały opis tego bloga:

Jack Frost. Dla niektórych Strażnik Marzeń i Duch Zimy i Zabawy. Okazuje się, chłopak skrywa jedną wielką tajemnice, która miała nie wyjść nigdy na światło dzienne. Jednak, odnalazł kogoś bardzo mu bliskiego i wszystko się zmieniło...

No z opisu to tyle. 
Mam nadzieje, że chodź jedna osoba będzie czytać lub polecać tego bloga.
A teraz do zobaczenia!
I zapraszam do mojej watahy! 
Trzeba robić pierwszy rozdział!